Aktorka telewizyjna próbuje uwolnić się od apodyktycznego męża, który jest pod wpływem religijnego guru.
- Aktorzy: Laila Boonyasak, David Asavanond, Vithaya Pansringarm, Stéphane Sednaoui
- Reżyser: Pen-Ek Ratanaruang
- Scenarzysta: Pen-Ek Ratanaruang
- Premiera kinowa: 25 stycznia 2019
- Dodany: 17 listopada 2018
-
Ciekawie poprowadzona historia, stanowiąca interesującą odskocznię od hollywoodzkich produkcji, która dla miłośników kina azjatyckiego może okazać się bardzo cenna.
-
Jeśli będziemy skłonni podjąć grę reżysera i porzucić nasze przyzwyczajenia i oczekiwania względem kina gatunkowego, seans "Samui Song" zapewni nam wiele radości.
-
Wariactwo w dobrej kondycji, ale kiedy trzeba kontrolowane. To obłęd, ale sprowokowany. Odważnie, siarczyście i z fantazją polemizuje ze zdaniem: Nie ma zbrodni bez kary.
-
Kino zdecydowanie "ciekawe". Dla jednych będzie to komplement, dla innych - eufemizm. "Song" albo "song".
-
Reżyser kontrastuje ze sobą art-house i operę mydlaną, próbując znaleźć złoty środek pomiędzy obiema formami. Niczym Lars von Trier w "Domu, który zbudował Jack" nawiązuje też do pozycji wyrwanych z własnej filmografii. Metafikcyjny wydźwięk "Samui Song" bywa zarówno intrygujący, jak i irytujący - zwłaszcza w zanadto efekciarskim finale, gdzie złamana zostaje zasada czwartej ściany, choć nie ma takiej potrzeby.
-
Cała otoczka tworzy coś na wzór interaktywnego filmu, tyle że rozgrywającego się w głowie widza.
-
Na uwagę zasługuje zabawa gatunkami, jakiej podejmuje się reżyser, gdzie z początkowego filmu stylizowanego na kryminał noir całość przechodzi w kino bliskie stylistyce makabrycznego kina zemsty, przywodząc na myśl "Oldboya" Chan-wook Parka.
-
Narracja Samui Song, podobnie jak główna bohaterka, ma w sobie niezwykłą siłę do ciągłej transformacji i zmian - kolejnych operacji plastycznych i przybierania zupełnie innej tożsamości. Choć fabuła filmu przeobraża się w zupełnie inną opowieść, warto zaufać reżyserowi, zawiesić na chwilę przywiązanie do logiki przebiegu zdarzeń i podążyć za obrazami na ekranie.
-
Oczywiście można też całą przypowiastkę potraktować jedynie jako elegancko wyrafinowaną i nieco pretensjonalną rozrywkę dla tych, którzy lubią posępne łamigłówki. Jednak wielki smutek w spojrzeniu Vi, cicha rozpacz Jérôme'a, gorączkowa energia Guya a także bezlitośnie lodowaty wzrok buddyjskiego guru niezbyt na to pozwalają.
-
Oniryczne delirium pełne pomieszanych gatunkowych tropów i ironicznych gestów.
-
Zdecydowanie Samui song nie jest filmem dla każdego. To typowe slow cinema, którego pierwsze pięćdziesiąt minut mogę polecić z czystym sumieniem.