-
To film, który się do nas uśmiecha. Andrzej Jakimowski oparł swoją produkcję na historii Jacka Przybyłowskiego - fotografa, który wiele lat temu zdecydował się na emigrację. Po stanie wojennym wyjechał na Lanzarote. Wciąż przygląda się stamtąd polskiej duszy, nie zapominając o własnej, polskiej. Tego się przecież nie traci. To jest nieusuwalne. Skaza, czyli tożsamość.
-
Schemat goni schemat, a jednak w końcu pojawia się wyrozumiały uśmiech. Czekamy bowiem na takie filmy podobnie jak wyczekujemy na święta. Z pełną świadomością, że to, co przeżywaliśmy w dzieciństwie, nie powtórzy się więcej. A tak zwana magia świąt jest w większym stopniu wymysłem komercyjnym, niż duchowym.
-
Jest, jak wspominałem, tytułem dla wszystkich, dla każdego. Dla wszystkich wierzących w czary, ale i wierzących w nieczarodziejską siłę dobra.
-
Wierzę, że jak zawsze przecież w przypadku Doroty Kędzierzawskiej, również i "Sny..." odnajdą swojego widza, a jednak widok gremialnie opuszczającej salę podczas mojego seansu w multipleksie widowni, oraz jej lodowatego milczenia nawet w scenach z założenia komediowych, nie napawa optymizmem. Za dużo dymu, za mało snu.
-
Pokazuje ważne wątki, ma zaangażowaną obsadę, a jednak nie porusza. Forma i klasyczna struktura nie pomagają. Pomiędzy telewizyjnym serialem a kinem z lat dziewięćdziesiątych toczy się mefistofeliczna gra o duszę człowieka. A to przecież powinien być Dostojewski, pioruny i obietnica poranka.
-
hciałoby się pielęgnować takie kino. Powinno być pod ochroną. Jestem pewien, że w momencie kiedy zabraknie w kinie miejsca dla takich kreatorów, kolorowych ptaków, jak Piotr Dumała, moja praca trochę straci sens. Krytyk jest również po to, żeby zobaczyć i wspierać. Opisywać inność.
-
Julia jest psychoterapeutką. Profesjonalną, cenioną, cierpienie innych wzmaga poczucie własnej wartości. Ona się nie waha, nie dyskutuje ze sobą, ona wie. Że zdrową dłoń trzeba wyciągnąć w stronę dłoni poobijanej i chromej. Bo to jest właśnie człowieczeństwo. Nie polityka, nie ideologia, nie "my-wy-oni". Tylko człowiek.
-
-
Marek Hłasko, literacki patron "Chleba i soli", pisał w "Bazie Sokołowskiej": "A twarz musi, musi mieć jakiś wyraz. Ale trzeba uważać, żeby się morda z twarzy nie zrobiła, morda, rozumiesz? Trzeba znaleźć swoją twarz". I o tym jest ten film. O lepieniu z mordy twarzy. Szukaniu jej.
-
Na tle przeciętnej produkcji polskiego Netflixa jest projektem ciekawym, niepozbawionym wad, ale ciekawym, chwilami dowcipnym, chwilami błyskotliwym, w większości dobrze obsadzonym i zagranym. Tyle, że nieprawdziwym. Same wyjątkowe problemy banalnych rodziców. Moje noworoczne życzenie: więcej zwyczajności. Szaleństwa mamy w nadmiarze za oknem.
-
Celowo piszę o filozofii, żeby samemu sobie rozjaśnić dylematy postawione przez Krzysztofa Zanussiego, ale przecież warto docenić także kino. Kino Zanussiego. Specyficzne, drażniące, chropowate.
-
Nie jest zapewne filmem, który trafi do kanonu filmowych opowieści o sprawiedliwości lub jej braku, jest jednak tytułem, który warto zapamiętać i obejrzeć.
-
W kraju Osieckiej, Kofty i Młynarskiego marzymy o piosenkach z tekstem. I taki jest debiut Habowskiego. To piosenka z tekstem. Kilka zwrotek, chwytliwy refren.
-
Najlepszy, najdojrzalszy film w dotychczasowym dorobku reżyserki.
-
Elementy się zgadzają, nikt tutaj niczego nie udaje, wszyscy - i widzowie, i twórcy, a może nawet i krytycy - dobrze się bawią. Wystarczyło wziąć na luz, uruchomić poczucie humoru, i, bagatela, talent.
-
Sukces tego filmu wynika z bardzo podobnych przesłanek co sukces "Bożego ciała" Jana Komasy, konkurującego w tym roku z "Nędznikami" o Oscara w kategorii najlepszy film zagraniczny. Chodzi o talent obserwatora. Ly zauważa więcej, dostrzega szerszą perspektywę. "Nędznicy" w świetnym, pełnym suspensu, hitchcockowskim stylu, pokazując konkretną sytuację, równolegle diagnozują całą chorą rzeczywistość, w której funkcjonujemy.
-
Nie, to nie jest dobry film. Tak, to jest wspaniałe kino. Czy krytyk ma prawo do tak pokrętnej oceny? Chyba tylko wtedy, kiedy emocje biorą górą nad oceną merytoryczną.
-
Dyskusyjny, chociaż bardzo ciekawy debiut z Niemiec.
-
W filmie Teresy Czepiec nie znajdziemy jednak taniego triumfalizmu. Kronikę sławy i chwały wuja reżyserka pozostawiła raczej reportażystom, sama skupiła się natomiast nad zrozumieniem artysty w ogóle.
-
Jest kolejnym sukcesem amerykańskiego kina niezależnego w tym sezonie. Triumfu ubiegłorocznego "Moonlight" na pewno nie uda się powtórzyć, ale jest blisko.
-
Oglądając pokazywany właśnie w naszych kinach sumienny dokument Jane Magnusson "Bergman - Rok z życia", który sięga przede wszystkim do 1957 roku, kiedy szwedzki mag nakręcił kluczowe dzieła, wracam do własnego, prywatnego Bergmana i nie potrafię uwolnić się od siły tych wspomnień.
-
Nie udał się Paolo Sorrentino nowy film "Oni" i nie ma sensu obarczać za to winą skróconej - chociaż trwającej aż 150 minut - wersji, którą oglądamy w Polsce.
-
Mało kto zdaje sobie sprawę, że ten skromny film, nakręcony z udziałem wielu polskich artystów, obejrzały miliony ludzi na całym świecie.
-
Chociaż to dokument, "Krainę miodu" ogląda się jak najpiękniejszą fabularną elegię. O świecie, który jest marzeniem o normalności, szczęściu, o współczuciu. Podstawowych prawach natury, prawach kultury. Bez nich zginiemy.