-
Klasyczny kalendarzowy slasher bez żadnych udziwnień, który powinien zadowolić widza wychowanego na VHS-ie, któremu przejadły się metaslashery.
-
Pozbawiony fabuły zbiór skeczów dotyczących kuriozalnych rozmów o pracę oraz sąsiadów. Byłby z tego fajny stand-up, ale film już niekoniecznie.
-
Oparte na faktach trzyipółgodzinne dzieło o rzeczach, które nie zawsze wyglądają efektownie na ekranie: miłości, manipulacji i naiwności. Rozmachu i świetnego aktorstwa nie można filmowi Scorsese odmówić, ale w swojej solidności zdecydowanie nie jest to wielkie kino.
-
Słaby jako kontynuacja "Egzorcysty". Interesujący jako film o wierze i rodzicielstwie. Niestety to drugie zostało przytłoczone przez to pierwsze.
-
Podejmujące aktualny i ważny temat surowe kino, które potrafi wstrząsnąć, ale nie potrafi pozbyć się światopoglądu jego autorki, przez co traci czas widza na scementowanie jego poglądów.
-
Dużo mniej spójna od pierwszej części kontynuacja próbująca pożenić przaśny humor z poważną opowieścią o dojrzałych kobietach. Dzięki zdolnemu scenarzyście - całość wypada co najmniej przyzwoicie.
-
Kino sprawiedliwości społecznej egzekwowanej śmiercią w bolesnej agonii. Zero udziwniania, prawie samo gęste.
-
Stereotypowe, pełne klisz i o pół godziny za długie kino wyścigowe, które cofa karierę Neilla Blomkampa przed miejsce, w którym był wraz z "Dystryktem 9".
-
Grupa zupełnie obojętnych widzowi ludzi zmaga się ze swoimi nieciekawymi problemami. Polska komedia romantyczna to nie gatunek filmowy a stan umysłu. A "Porady na zdrady 2" jej koronnym przedstawicielem, w którym nie zabrakło obowiązkowego Tomasza Karolaka przebranego za babę.
-
Rozrywkowe kino z gatunku tych zupełnie odmóżdżających. Po zamknięciu umysłu na głupotę fabuły i propagandowy wymiar tej produkcji, widz otrzymuje efektowną głupotkę, która byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby podlać ją hektolitrami krwi.
-
Nie ma wstydu, choć niewiele więcej dobrego można powiedzieć o tym filmie, który powinien być serialem. Zostawiając furę miejsca do czepiania się jego słabości, nie jest kolejną żenującą polską produkcją, od której bolą zęby.
-
Efektowne i pędzące na złamanie karku widowisko sensacyjno-szpiegowskie spełniające w satysfakcjonujący sposób wszelkie swoje obietnice.
-
Efektowne przygodowe widowisko, które nie dorównuje najlepszym odsłonom tego kultowego cyklu, ale nie sprawia wrażenia żerowania na klasyce. Harrison Ford dał radę, twórcy filmu trochę mniej.
-
Niespodziewanie prawie brak tu sprośnego, erotycznego humoru, którego można by się spodziewać. To bardziej obyczajowa komedia o zagubionych ludziach, która próbując bawić rubasznym dowcipem i korzystać z wyjściowej różnicy pokoleń, pozostawia niedosyt sama pozostając neutralna.
-
Nadgryzione zębem niekończących się fakapów w fazie produkcji widowisko, któremu udało się zapanować nad chaosem i zaproponować rozrywkowe kino i solowy występ, któremu Ezrze Millerowi nie będzie już dane powtórzyć. Tak kończą się wielkie, komiksowe uniwersa, które utknęły w braku koncepcji rozwoju.
-
To wojenne kino z VHS-owego gatunku nazi spaghetti war movie oferuje wszystko to, co powinno znaleźć się w takiej produkcji. Nie dając od siebie niczego nowego jest filmem, który twórcy memów nazwaliby per: mamy "Bękarty wojny" w domu.
-
Pozbawione sensu efektowne kino akcji napisane według sprawdzonej przez serię formuły i stworzone przez scenarzystę, który lekcje fizyki spędził w kiblu. Szkoda jedynie tego, że widowiskowa akcja musiała ustąpić tu miejsca kolejnym gwiazdom kina, które wpadły tu tylko na chwilę, bo ucierpiała na tym jej kreatywność.
-
Zamiast serialu o polskich nastolatkach dostaliśmy serial o kalkach amerykańskich nastolatków w kalce amerykańskiego high schoolu. To największa słabość tej produkcji, za sprawą której łatwo postawić na #BBA krzyżyk. Tymczasem potem jest już dużo lepiej. I trochę szkoda, że naprawdę fajny odcinek finałowy psuje końcowy farmazon fabularny.
-
Tak dobrze nie było od dawna. Świetny koniec serii.
-
Porządnie nakręcony, krwawy horror, który ogrywając klasyczne tropy nie potrafi uzasadnić dlaczego uważa, że miał papiery na wskrzeszenie legendarnej franczyzy.
-
Czysta rozrywka klasy B ze znakomitym Russellem Crowe'm w roli tytułowej. Jeśli wiesz, na jaki seans trafiłeś, będziesz się dobrze bawić.
-
Seans powtórkowy. Za drugim razem czwórka podobała mi się bardziej. Miło, że ktoś w końcu postanowił sprawdzić, co wyjdzie z projektu filmu dla dużych chłopców, na który ktoś wyłoży 100 baniek. Akcja akcją, ale robi wrażenie to, jak bardzo na każdej płaszczyźnie jest to dopracowany i przemyślany film. Nie ma tu miejsca na przypadek.
-
Jeden wielki farmazon, w którym twórca przekonuje, że wymyślił koło, proch strzelniczy, czołgi i Internet. Jest to również być może jedyny film w historii kina, który traci na rozrywkowej jakości, gdy zaczyna być ciut lepszy niż w pierwszych, katastrofalnie żenujących, acz fascynujących, trzydziestu minutach.
-
Zamiast rasowego dramatu psychologicznego o stracie, autorzy filmu postanowili zaprezentować kino gatunkowe, o którego tworzeniu nie mieli pojęcia. W efekcie na tym filmie o śmierci matki, żony i córki częściej słychać salwy śmiechu niż chlipanie pod nosem.
-
Drewniane okropieństwo będące poważnym kandydatem do miana najgorszego filmu 2023 roku. Dla takich pozycji wymyślono powiedzenie: "tego się nie da odzobaczyć". Zostawia jednak trochę miejsca konkurencji i jest to najlepsze, co można o nim powiedzieć.
-
Bezpieczna produkcja z oczywistymi dowcipami, prostą fabułą i wkurzającymi bohaterami. Mdłe kino, które chcąc spodobać się wszystkim, podbija w ten sposób swoją przeciętność i nijakość.
-
Nie będzie to najgorszy film 2023 roku i szkoda. Bo była to jedyna szansa na to, żeby warto go było obejrzeć.
-
To niepopularna opinia, ale polskie kino kręci coraz lepsze dramaty erotyczne. Jeszcze ze trzydzieści produkcji i w końcu nakręcimy jakiś dobry film. A póki co musi wystarczyć nam "Heaven in Hell", który dobry nie jest, ale tak zły jak mówią wszyscy, też nie.
-
Głośny, zabawny, szybki, bulwersujący, nostalgiczny, obrzydliwy, ale przede wszystkim chyba cholernie smutny. Wielkie dzieło Damiena Chazelle'a o miłości do kina Złotej Ery przed wprowadzeniem Kodeksu Haysa, ale głównie o tym, że przemijamy. Wyciąłbym finałowy odlot i dorzucił jeszcze z godzinkę o kulisach starego Hollywood.