-
Serial ma swoje minusy. Momentami trochę się ciągnie, mógłby lepiej pokazywać asymilację Johna i jego naukę nihongo, no i przede wszystkim brakuje w nim tąpnięcia na koniec. Ale już teraz mogę stwierdzić, że z pewnością będę do niego co jakiś czas wracał. Dla mnie to top 3 tego roku, choć mamy dopiero koniec kwietnia...
-
Cały czas polecam serial, bo to jedna z ciekawszych i bardziej wartościowych produkcji, jakie ostatnio widziałem.
-
Shogun to ciągle świetny serial i będę go chwalić. Ale szczerze mówiąc wolałbym, żeby już zaczął się finał i dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek.
-
Nie ukrywam, że serial kupił mnie fabułą i intrygą. Wszystko wciąga i choć znam książkowy pierwowzór, to każdy odcinek oglądam z wypiekami na twarzy.
-
Otóż niedaleko. Wątek Toranagi i jego walki z Ishido o prymat w Japonii jest może mniej eksploatowany w tym odcinku, ale to nie oznacza, że nic się tu nie dzieje. Przyszły shogun podejmuje bowiem ważną decyzję o przygotowaniach do szturmu na zamek Ishido w Osace i de facto rozpoczęciu otwartej wojny.
-
Nie zmienia to faktu, że serial jest świetnie zrealizowany, z w większości dobrą grą aktorską i wciągającą fabułą. Trzeci odcinek nie zmienił tego, że ciągle uważam to za jedną z ciekawszych pozycji, które ostatnio się pojawiły. Brawo! Z utęsknieniem czekam na kolejny epizod...
-
Jest bardzo dobrze. Pomimo kilku niewielkich minusów, polubiłem bohaterów i - co najważniejsze - wciągnąłem się w historię. I to pomimo tego, że w zasadzie ją znam i w miarę dobrze pamiętam. Wiem, że Toranaga ucieknie z zamku w Osace już za tydzień i że Anglik - Anjin-san odwróci uwagę strażników udając szaleńca. Wiem, że niedługo będzie trzęsienie ziemi i John uratuje miecz Toranagi.
-
To serial, który przywraca mi wiarę w to, że komedie polskie mogą być śmieszne. Genialne teksty, zabawni bohaterowie - naprawdę warto by było, żeby powstał kolejny sezon.
-
Boscy nie są filmem dla każdego. To troszkę kino eksperymentalne i nawet nie mam tu na myśli tego, że film opowiada o przygotowaniach do produkcji innego filmu.
-
Film jest spójny, z wciągającą fabułą i dobrze napisanymi bohaterami, z jedyną w swoim rodzaju animacją, która podkreśla klimat. To wszystko spowodowało, że po wyjściu z sali kinowej byłem zachwycony.
-
I to chyba uważam za największy atut produkcji, a mianowicie aktorów i chemię, jaką jako widz czułem między nimi. Prosty scenariusz daje im możliwość pokazania relacji między bohaterami i tego, jak te relacje się zmieniają. Choć jak już wspomniałem wcześniej fabuła bywa rozkosznie naiwna, to jednak tych kilka plusów dotyczących scenariusza i aktorów powoduje, że wieczór z filmem Pogrzebani był bardzo przyjemny.
-
Cóż... Continental to jednak opowieść o zemście. Podobnie zresztą jak pierwowzór, z którego wyrósł. W Johnie Wicku bohater zabija hordy gangsterów, bo bogaty gówniarz zabił mu psa. Tu motywacja jest trochę inna, ale obie opowieści mają dużo wspólnego, a to akurat uważam za plus.
-
Szczerze mówiąc produkcja nie ma u mnie żadnych znaczących plusów. Lat świetności nie przypomną cameo oryginalnych aktorów i postaci, z którymi wiążą się miłe wspomnienia. Za kilka dni finał, ale obejrzę go raczej z obowiązku.
-
Potencjał jest. Momenty też. Nie jest to dzieło wybitne, ale wystarczająco dobre i solidne fabularnie, by zaciekawić. Trzeba jednak mieć w świadomości fakt, że to tylko nawiązanie do filmów z serii John Wick, a same filmy są dużo lepsze.
-
Nie oglądałem Rebeliantów i nie grałem w Fallen Order, dlatego nawiązania do Dathomiry i pochodzenie wiedźm nie jest dla mnie aż tak pasjonujące. Dla mnie to po prostu jakaś tam historia pobocznych postaci. Jestem jednak w stanie uwierzyć, że dla fanów to dość znacząca informacja i fajne rozwinięcie uniwersum. Niemniej jednak to oznacza, że aby cieszyć się w pełni serialem trzeba być na bieżąco i być za pan brat z różnymi produkcjami spod znaku Star Wars.
-
Wniosek jest jeden: jeśli jesteś fanem Gwiezdnych Wojen i znasz wszystkie produkcje na wylot, albo chcesz poczuć magię George'a Lucasa, Johna Williamsa i całej starej ekipy z ILM, to spoko. Ahsoka będzie się podobać i nawet jestem w stanie zrozumieć te zachwyty, które krążą po internecie. Problem jednak w tym, że pod tą przepiękną wizualnie otoczką kryją się potężne kiksy scenariuszowe.
-
Mam z serialem Ahsoka pewien problem. Niby się to fajnie ogląda, niby gonią się i biją, niby coś się dzieje, niby realizacja jest na wysokim poziomie, a nawet dostajemy rewelacje o znaczeniu galaktycznym, ale... Po seansie czwartego odcinka nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, że coś tu nie gra. I to bardzo.
-
Niestety frajda obcowania z Gwiezdnymi wojnami nie przesłoni faktu, że scenariuszowo jest dość miałko, a aktorsko drętwo i drewnianie. I żadna ilość kozackiego machania mieczem, albo wybuchów tego nie zmienią. Czechow wywraca się w grobie ze swoją strzelbą...
-
Dla kogo jest ten serial? Po pierwszych dwóch odcinkach odpowiedź wydaje się jasna: dla zagorzałych fanów wydarzeń w świecie stworzonym przez George'a Lucasa, którzy bawią się w wyszukiwanie nawiązań i którzy nie zrazili się do uniwersum po ostatnich porażkach. Być może także dzieciakom, którym spodoba się warstwa wizualna. Mnie osobiście przeszkadza prostota i momentami infantylność fabuły, pod którą raczej nie kryje się nic więcej, niż zwykła rozrywka.
-
Brakuje tu cienia geniuszu, jakiegoś suspensu, czy dramy. Dlatego jest tylko świetnie, choć nie na tyle, żeby wracać do odcinków po wielu latach.
-
Serial ma swoje plusy. Niewiele, ale ma. W finałowym odcinku zaskoczył mnie monolog Gravika, bo z aktorskiego punktu widzenia to był kawał naprawdę solidnej roboty. Po tych kilku minutach stwierdzam, że Kingsley Ben-Adir to po prostu bardzo dobry aktor, który nawet z tak mizernej roli potrafi wyciągnąć emocje. Ale w kontekście całego serialu to zdecydowanie za mało, bym mógł z czystym sercem go polecić. Finalna ocena serialu Tajna inwazja to: nie warto...
-
Przed nami finał, ale nie będę Was oszukiwać. Będę go oglądać raczej z kronikarskiego obowiązku. Serial nie ma klimatu zagrożenia, bohater jest bierny, nijak nie przypomina samego siebie z poprzednich filmów i pozwala, by inny kreowali fabułę. Interesujący są jedynie pojedynczy bohaterowie poboczni, a to za mało.
-
Czy się bawiłem? Tak. Ale czy to był film genialny? No.... według mnie nie. Z chęcią pójdę za rok do kina, żeby zobaczyć jak też skończy się historia, ale nie traktowałbym produkcji, jako jakiejś o wiele lepszej od poprzedników. Jest dobra, bardzo solidna i nie ma się do czego przyczepić. Jedyną wadą jest to, że brakuje tam pierwiastka genialności.
-
Muszę tu szczerze przyznać, że poziom w tym odcinku jest wyższy, niż w poprzednich. Mam też wrażenie, że akcja jest bardziej upakowana i odcinek nie męczył mnie aż tak bardzo. Fury pokazał przebłyski swojej dawnej charyzmy, a to, że osoba podająca się za Rhodesa jest tylko impostorem autentycznie mnie zaskoczyło.
-
Mój nastoletni syn, z którym oglądaliśmy razem praktycznie wszystko, co wychodziło ze słowami "Marvel Cinematic Universe" albo "Star Wars" w tytule stwierdził niedawno, że Tajna inwazja jest po prostu nudna i on nie ma ochoty tracić na nią czasu. I wiecie co? Chyba go rozumiem. Zagrożenia i niespodzianki tu nie ma, intryga jest przewidywalna, a fani starych produkcji spod znaku MCU mogą się czuć zawiedzeni. Oby twórcy szybko poszli po rozum do głowy...
-
Jeśli scenarzyści mają jakąś rewelacje w zanadrzu i skupią się na intrydze, to będzie dobrze. Jeśli jednak pójdziemy w kierunku snucia się postaci na ekranie i skupianiu na tym, jak to Nick Fury nie ma na nic siły i jak to wszystkich zawiódł, to będzie źle.
-
Za nami dopiero pierwszy docinek, więc dużo jeszcze może się zmienić. Nie mniej jednak ostatnio MCU zalicza spektakularne porażki i szefostwo Marvela z Kevinem Feige na czele ewidentnie nie ma pomysłu na to, jak przywrócić świetność serii. Dlatego nie mam zbyt wysokich oczekiwań, ale... z drugiej strony może być tylko lepiej.
-
To fajny film, który nie stara się oszukać widza, że jest czymś więcej, niż widowiskową zabawą w hurtowe odbieranie życia. Ma swój klimat, ma dobrych aktorów, ma egzotyczną scenerię, itd. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to może do długości, bo całość trwa prawie 3 godziny. Niestety gdzieś w połowie przypałętało się lekkie zwolnienie tempa i odrobina nudy. Uważam osobiście, że skrócenie czasu całości kosztem scen szwendania się Johna bez celu wyszłoby tu na dobre.
-
Widowiskowy, aczkolwiek bezsensowny akcyjniak. Twórcy postawili sobie za cel zebrać wszystko to, co w poprzednich odsłonach serii było atutem i wsadzają to w dwie godziny na ekranie.
-
Gdyby dać trochę więcej charyzmy, indywidualności i sprawczości głównemu bohaterowi, gdyby trochę pomyśleć i załatać niekonsekwencje w scenariuszu i gdyby złoczyńcy pragnęli czegoś więcej, niż tylko władza i bogactwo dla władzy i bogactwa, to byłby hit. A tak, otrzymaliśmy bardzo przyjemny i zabawny film, który w niedzielne popołudnie rozbawi podczas rodzinnego seansu i o którym zapomnimy kilka godzin później.
-
Solidne, męskie kino, choć nie bez wpadek w ostatnim sezonie. Uwspółcześnione w zakresie technologicznym w stosunku do książkowego pierwowzoru, ale wydaje mi się, że Tom Clansy bez obaw mógłby się pod tym podpisać.
-
Mówiąc w największym skrócie poczułem w trzecim sezonie ducha starego, dobrego Treka, za którym bardzo tęsknię i którego wyczuwam obecnie jedynie w Lower Decks, czy Orvillu. Jeśli tym tropem pójdą kolejne seriale, to będzie dobrze.
-
Gdybym miał jednak oceniać trzeci sezon serialu Mandalorianin jako całość, to najcelniejszym słowem było by "takie sobie". Wizualnie i technicznie nie mam tu absolutnie żadnych zarzutów.
-
To nie jest tragiczny serial. Przynajmniej nie w tym sensie, w którym nie cierpię Star Trek: Discovery. Intryga wciąga, bohaterowie mają godność i ogląda się to przyjemnie. Ale brakuje mi tu czegoś, co było niegdyś dla Star Treka charakterystyczne.
-
To, co przyciąga do serialu, to gwiezdno-wojenna otoczka, nawiązania do uniwersum i powiązania między serialami, filmami i komiksami. Jestem w stanie zrozumieć, że ludziskom się to podoba pomimo wad. Ja poczekam jeszcze tydzień, zobaczę ostatni odcinek, ale czy będę wracać do serialu? Raczej nie. A na pewno nie w tym stopniu, w którym swego czasu wracałem do Nowej Nadziei, czy Imperium Kontratakuje.
-
Zostały dwa odcinki i przyznam, że choć serial bywa przewidywalny i ma swoje słabsze momenty, to czekam na finał.
-
Podobieństwa do gry komputerowej, czyli wykorzystywanie powtarzalnego schematu "zadanie-nagroda" drażnią i źle świadczą o umiejętnościach scenarzystów, ale nie to jest najgorsze. Twórcy nie potrafią stworzyć spójnej, ciągłej historii, a całość sprawia wrażenie szarpanej.