Esensja
Źródło-
Song proponuje raczej trzeźwiejsze, ale nie pozbawione uroku spojrzenie na gatunkowe schematy, mówiąc wprost: to, że love story nie rozgrywa się w niesamowitych okolicznościach, nie znaczy, że jest w czymkolwiek gorsze.
-
Nie żebyśmy nie widzieli takich problemów w dziesiątkach innych filmów o dorastaniu... Jednak w dzisiejszych czasach stworzenie czysto oryginalnej fabuły wydaje się niemożliwe.
-
Jeżeli ktoś oczekiwał komedii w stylu "Bohatera ostatniej akcji", polegającej na zderzeniu wymyślonej postaci z realnym światem, to się zawiedzie. Owszem, Barbie i Ken są zdumieni, że w sklepie trzeba płacić, ale wątek ten znika, zanim się na dobre pojawi.
-
Ma dobre tempo, choć odrobinę zmęczyło mnie częste tłumaczenie fabuły przez różne postaci.
-
Nie ma nic złego w odchodzeniu w adaptacjach filmowych od oryginału, ale w przypadku nowego "Pana Samochodzika i templariuszy" pomysły scenarzysty sprawiły, że główny bohater bardziej kojarzy się z różnymi ikonami popkultury niż z panem Tomaszem z powieści Zbigniewa Nienackiego. Co gorsza, nie przekłada się to wcale na atrakcyjniejszą fabułę.
-
Fani i krytycy często mieszają "Artefakt przeznaczenia" z błotem, zapominając, że nie da się w wieku trzydziestu czy czterdziestu lat przeżyć ponownie szybszego bicia serca z dzieciństwa. Cóż, czasem trzeba zadowolić się po prostu dobrym filmem przygodowym.
-
Dałabym 100% punktacji, ale obniżyłam ze względu na nieco zbyt bezwstydne wyciskanie łez życiorysem Rocketa.
-
Zadowoli więc chyba jedynie młodszą widownię, nie tak oczytaną i chłonącą jak gąbka każdą bardziej widowiskową opowieść SF, a także być może fanów Colina Farrella, choć do grania to on miał tu akurat naprawdę bardzo niewiele.
-
Dla Ukraińców stoczona 29 stycznia 1918 roku z bolszewikami bitwa pod Krutami ma takie znaczenie, jak dla Greków Termopile czy dla Polaków Westerplatte. Nie ma się więc co dziwić, że setną rocznicę tych wydarzeń rząd ukraiński postanowił uczcić filmem kinowym. W takich okolicznościach powstał dramat wojenny Ołeksija Szaparewa "Kruty 1918", któremu wprawdzie daleko jest do bycia dziełem wybitnym, ale na pewno jest wzruszającym.
-
"Siódma kula" - ostatnia część trylogii historyczno-rewolucyjnej Alego Chamrajewa - okazała się jednocześnie filmem najbliższym stylistyce easternu. Mamy w niej wszystkie podstawowe elementy składające się na klasyczną opowieść z Dzikiego Wschodu: stróża prawa tropiącego pośród stepu i gór przywódcę okrutnej bandy, piękną femme fatale i połączone ze strzelaninami konne pościgi.
-
W lutym 2014 roku na ukraińskim Krymie pojawiły się tak zwane "zielone ludziki", czyli pozbawieni dystynkcji żołnierze rosyjscy, którzy otrzymali rozkaz zbrojnego opanowania półwyspu. Z kolei okręty rosyjskiej Floty Czarnomorskiej przystąpiły do blokady swoich ukraińskich odpowiedników. Najdłużej stawiała opór załoga trałowca "U311 Czerkasy". Kilka lat później poświęcony jej film nakręcił - wykształcony między innymi w łódzkiej "Filmówce" - Tymur Jaszczenko.
-
Oczywiście, film mógłby być znacznie lepszy, gdyby twórcy porządnie przysiedli przy projekcie, zamiast uznać, że nakręcą chałturkę, ale nawet w kształcie, w jakim ostatecznie wszedł do dystrybucji, nie ma co przesadnie rozdzierać szat nad straconą szansą.
-
Dzisiaj temat podjęty przez uzbeckiego reżysera Alego Chamrajewa w "Bez strachu" - środkowej części jego trylogii historyczno-rewolucyjnej - nikogo by nie zdziwił. Ba! idealnie wpisałby się w nastroje społeczne. Gdy jednak film ten powstawał, czyli pół wieku temu, wciąż u części mieszkańców środkowoazjatyckich republik Związku Radzieckiego mógł wywoływać mieszane uczucia. Jego fabuła osnuta jest bowiem wokół walki kobiet muzułmańskich o równouprawnienie.
-
Po sukcesie "Wystrzału na przełęczy Karasz" Bołotbek Szamszyjew postanowił nakręcić kolejny rozgrywający się w ojczystej Kirgizji eastern. Jego poetycki tytuł - "Szkarłatne maki Issyk-Kulu" - w dużej mierze odpowiada nastrojowi filmu, w którym ponownie świetną rolę zagrał Sujmenkuł Czokmorow. Gdyby aktor ten przyszedł na świat w Stanach Zjednoczonych, mógłby zrobić karierę na miarę Charlesa Bronsona.
-
Premiera "Złotego tronu" - drugiej odsłony dylogii Rustema Abdraszewa "Chanat Kazachski" - miała miejsce dwa lata i trzy miesiące po pierwszych pokazach "Diamentowego miecza". Co nieco zmieniło się w tym czasie w samym Kazachstanie, a dowodem na to fakt, że z filmu zniknęły tym razem wszelkie nawiązania do postaci prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, któremu w grudniu 2016 roku oddawano na ekranie prawdziwe hołdy.
-
Zdaję sobie sprawę, że tytuł dzisiejszej recenzji może wydać się niezrozumiały. W tekście jednak wszystko jest, jak sądzę, właściwie wyjaśnione. A dotyczy on adaptacji "Dnia dłuższego niż stulecie" - kolejnej powieści kirgiskiego klasyka Czingiza Ajtmatowa, którą tym razem przeniósł na ekran - pod tytułem "Mankurt" - turkmeński reżyser Chodżakuli Narlijew.
-
Choć "Tomyris" jest wielkim freskiem historycznym, nie należy odczytywać jej literalnie. To bowiem film, który powstał na polityczne zamówienie poprzedniego prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa. Reżyser Akan Satajew wypełnił je w stu procentach, co oznacza, że "dowiódł", iż słynna tytułowa pogromczyni Cyrusa Wielkiego jest częścią kazachskiej tożsamości narodowej.
-
Akcja "Wejścia na Fudżi" Bołotbeka Szamszyjewa wcale nie rozgrywa się w Japonii, ale na terenie sowchozu nieopodal dzisiejszego Biszkeku. Tam z okazji Dnia Zwycięstwa spotykają się czterej przyjaciele - weterani wojenni - by przypomnieć sobie dawne, chwalebne i bohaterskie czasy. Nastrój rujnuje jednak wspomnienie szkolnego kolegi, którego z nimi przy stole biesiadnym nie ma. Ekranizacja sztuki Czingiza Ajtmatowa i Kałtaja Muchamedżanowa.
-
Komu podobał się "Thor: Ragnarok" oraz "Strażnicy Galaktyki", ten zapewne polubi najnowszy film MCU pod tytułem "Thor: Miłość i grom". Splecenie zwariowanej komedii z realnymi dramatami to ryzykowne działanie, a czy twórcom się udało, na to każdy musi odpowiedzieć sam.
-
W roku śmierci Czingiza Ajtmatowa w bliskim kirgiskiemu pisarzowi Kazachstanie powstała druga ekranizacja jego głośnej książki z lat 60. - "Żegnaj, Gulsary!". Podjął się tego zasłużony dla kinematografii środkowoazjatyckiej Ardak Amirkułow, który uczynił z historii przyjaźni człowieka i konia uniwersalną opowieść o opresyjności systemu politycznego oraz walce o wolność i godność.
-
Zróbmy film, żeby sprzedać kilka modeli zabawek. Ale dołóżmy do niego jakieś fobie, obsesje i niepewności siebie, żeby było bardziej głęboko.
-
Interesujący powiew egzotyki, nawet jeśli składające się nań nowelki grozy niezupełnie odpowiadają tytułowi.
-
Piękna miłosna historia opisana przez kirgiskiego prozaika Czingiza Ajtmatowa w powieści "Moja dziewczyna" doczekała się aż pięciu adaptacji kinowych i telewizyjnych. Jedną z najbardziej znanych, chociaż nie w Polsce, jest powstały w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku turecki melodramat "Dziewczyna w czerwonej chuście". Jego reżyserem był cieszący się nad Bosforem niemal kultem Atıf Yılmaz.
-
Jak więc widać, wszystkie trudy, z jakimi ekipa borykała się w czasie kręcenia zdjęć, opłaciły się - filmowe "Żurawie..." okazały się być arcydziełem, do którego warto powracać nawet kilkadziesiąt lat po jego powstaniu.
-
Jeśli ktoś obawiał się, że autorka specjalizująca się w filmach i serialach o współczesności nie poradzi sobie z tematyką Zagłady, może odetchnąć z ulgą!
-
Tak, takie filmy powinny powstawać. Tak, powinny pokazywać pełne spektrum zachowań Polaków w czasie drugiej wojny światowej i ich reakcji na Zagładę Żydów: od mniej lub bardziej świadomego bohaterstwa, poprzez "umywanie rąk", aż po współpracę z okupantem. Tylko, na Boga!, niech one mają odpowiednią do wagi tematu wartość artystyczną. Nie jak w przypadku "Ciotki Hitlera" Michała Rogalskiego.
-
Retrospektywy wypadają przekonująco, podkreślając to, co najważniejsze, i uczciwie nie oszczędzając tych, którzy byli władni podjąć odpowiednie decyzje, lecz tego nie zrobili. Jest też jednak w "Śmierci..." kilka mielizn.
-
Wprawdzie "Małe rzeczy" mogą przypaść do gustu widzom szukającym solidnie nakręconego kryminału, ale filmowi Johna Lee Hancocka jednak dość daleko do szczytowych osiągnięć w tym gatunku. A gdyby nie świetna kreacja Jareda Leto to zapewne nasze wrażenia byłoby zdecydowanie mniej pozytywne.
-
Młodym widzom obserwującym z zainteresowaniem przygody ulubionych bohaterów raczej nie będzie bardzo przeszkadzać, że "Pettson i Findus - Wielka wyprowadzka" nie rozpieszcza nas poziomem efektów specjalnych. Mieszane odczucia mogą natomiast wzbudzić podjęte przez scenarzystę próby ulepszenia historii stworzonej przez Svena Nordqvista.
-
Jest jak wyblakły obraz trzymany przez wiele lat gdzieś na zapleczu muzeum. Za mało w nim konkretów - wizualnej brawury, iskry w dialogach lub prowokacji dotyczącej rozumienia sztuki.
-
Hollywoodzki twórca większość fragmentów wyrzuciłby pewnie do kosza, krzycząc: "Przecież tu się nic nie dzieje!". Jak się jednak okazuje, czasami zamiast szalonych zwrotów akcji i pościgów lepsze bywają momenty milczenia oraz obserwacja tego, co się wydarza pomiędzy. Apetri nie skraca bowiem historii, tylko pokazuje ją w pełnym kontekście - czy nam się to podoba, czy nie.
-
Twórcy nie tylko powtórzyli błędy popełnione w "Disco Polo" - w postmodernistycznym amoku rozwinęli je jeszcze bardziej. W dodatku zamiast bezpretensjonalnej zabawy próbują rysować analogie do współczesnej sytuacji polityczno-społecznej. Obraz wyreżyserowany przez Bochniaka podzieli publiczność - niektórzy będą pod wrażeniem komiksowej wizji "Dzikiego Wschodu", a inni poczują się po seansie jak ten biedny baran z najbardziej zwariowanej sceny filmu.
-
Akcja schodzi na dalszy plan wobec tego, co dzieje się pomiędzy bohaterami, a film wpisuje się w bardzo aktualną refleksję na temat tego, jak to jest być kobietą w obcym środowisku. Akurat ta historia pozostawia nadzieję, może nie na szlachetną miłość, ale przynajmniej na to, że western może wciąż zaskakiwać i oferować niespodziewane emocje.
-
Podobnie jak również pokazywany na festiwalu Off Camera "Interior", to film nieprzymilający się do widza, stawiający na autorski głos wynikający z inspiracji i wrażliwości samego twórcy. Pomimo ciekawych elementów sprawia jednak wrażenie wydłużonej etiudy, w dodatku frustrującej, bo w finale wszystkie wcześniejsze wydarzenia tracą na znaczeniu.
-
Ma wszystko, aby stać się w przyszłości tytułem kultowym. Powinien także otworzyć przed Darią Woszek kilka drzwi i dać jej szansę na tworzenie kolejnych, oryginalnych projektów. W tym przypadku bardziej niż sam scenariusz doceniam reżyserię, ale takich polskich twórców, podejmujących ryzyko oraz bawiących się kinem, chcę oglądać jak najczęściej.
-
Jeśli zamiast dosłownych historii lubicie być prowokowani do refleksji i odkrywania kolejnych metafor, to być może polubicie "Interior". Jest to jednak kino trudne, wymagające nie tylko cierpliwości, ale również dobrej woli. W niektórych momentach wyjątkowo mało klarowne, przez co możemy zastanawiać się, o co tak naprawdę chodziło twórcy.