-
Trudno go jednoznacznie ocenić - na uwagę zasługuje na pewno pierwszy i ostatni odcinek. To właśnie te dwa epizody spinają z gracją historię w całość, najlepiej trzymają rytm opowieści i są zwyczajnie ciekawe, satysfakcjonujące. Problem robi się w środku serialowej narracji.
-
Na uwagę zasługuje również przedsiębiorczość, spryt i kreatywność Danielsów, którym, przy niezbyt dużym budżecie jak na taki film, udało się stworzyć coś tak efektownego i generującego spore pokłady filmowej - choć czasami banalnej - frajdy.
-
Intensywnie amerykański i często naiwny film, który, choć skupia się na koreańskich imigrantach, jest przede wszystkim filmem uniwersalnym. Rewolucji i powiewu oryginalności tu nie ma, ale też i nie miało być. To prosty film dla każdego - ukoi serce, rozluźni głowę, ociepli myśli, pozwoli chwilę pogonić za nieuchwytnym marzeniem, da odpocząć.
-
Aż prosi się o to, żeby niektóre z nowel rozwinąć. Temat ważny, temat istotny, temat potrzebny, choć pod względem narracyjnym przedstawiony nierówno. Na plus odważny i szczery feministyczny wydźwięk, estetyka futurystycznej wizji, aktorstwo, techniczne i scenograficzne zabawy oraz elektroniczny podkład. No i, wiadomo, Małgorzata Bela w kaszkiecie i garniturze.
-
To serial ze wszech miar warty obejrzenia. Przedstawia wysoce charyzmatyczną wizję przyszłości, wizualnie i fabularnie - choć w tym przypadku wyłącznie początkowo - urzeka. Zdarzył się, ot, nieudany finał i tyle.
-
To dla mnie jeden z najczulszych, najbardziej wrażliwych i autentycznych filmów o czasie dzieciństwa. Prawdziwy, szczery, pokazujący, śledzący, ale nigdy oceniający. Przy tym wybitnie wręcz zagrany - szczególnie najmłodsi zachowują się i rozmawiają w taki sposób, jakby wcale a wcale, nie zdawali sobie sprawy ze śledzącej ich kamery.
-
Choć Powrót do marzeń uważany jest za jeden z najlepszych filmów animowanych studia Ghibli, trzeba też przyznać, że pod względem popularności wyraźnie odstaje od innych produkcji japońskiej pracowni.
-
Dużo w Aspromonte takiego pozytywnego, dobrego ducha, choć sam film nie przedstawia sobą historii radosnej, wesołej, zakończonej jednoznacznym, szczęśliwym zakończeniem. Sporo tu narracji rodem ze Szczęśliwego Lazzaro, ale o szybszym i bardziej żwawym tempie, co czynić może Aspromonte filmem łatwiej przyswajalnym.
-
Jedna z delikatniejszych i bardziej oryginalnych produkcji z okresu Polskiej Szkoły Filmowej, której nie warto pozwolić się przytłoczyć przez bardziej znanych i głośnych przedstawicieli tamtych lat.
-
Kino niezmiernie niedocenione. Obok "Historii małżeńskiej" najlepsza produkcja Netflixa, a Adam Sandler zasługuje na nie jedną, nawet nie parę nominacji, za rolę tak treściwą i bogatą charakterologicznie.
-
Film poemat, który warto zobaczyć nie tylko dla walorów formalnych, artystycznych, ale i dla tej emocjonalnej prawdy, którą emanuje.
-
Dokument godny polecenia, w którym to raz jeszcze wygranym okazuje się ten, kto ma władzę i pieniądze - nie są to ani amerykańscy, ani chińscy pracownicy.
-
Sabrina to w końcu serial przede wszystkim przyjemnie się oglądający i bawiący swoimi igraszkami fabularnymi i całym uniwersum, które systematycznie jest poszerzane o nowe rejony.
-
Kino nieefektowne, spokojne, podążające do przodu swoim tempem, ale efektywne, jeśli chodzi o generowanie emocji i myśli, takie, które chce się przytulić z całych sił i już nie puszczać.
-
Wywołuje i dyskusję. Choć historia jest prosta, jak i sama realizacja, to całość daje do myślenia. To w dużej mierze właśnie ta prostota, życiowość dokumentu sprawiają, że tematyka uderza w odbiorcę ze zdwojoną siłą.
-
Ma swoje grzeszki. Da się jednak przymknąć na nie oko i porwać nie do końca konwencjonalnej przygodzie z Arniem u boku kobiecego duetu jak ze snów. Dla mnie była to duża popkulturowa frajda.
-
Historia małżeńska mówi o meandrach życiowych w prostych słowach, acz dojmującej formie. Mówi o czymś nieuchwytnym, o tym, co jest pomiędzy i jest tak ciężkie do wyłapania, podkreślenia. Mówi o chwilach ulotnych - i to, jak o nich mówi, czyni ją małym wielkim filmem.
-
Przejmujący, prawdziwy, wywołujący nie tylko złość, smutek, ale i pogardę, mdłości i niezrozumienie - co dla mnie świadczy o jego wyraźnej wartości. Nie jest to nic nowego, acz podane w takiej konstrukcji, z którą zdecydowanie warto się zapoznać.