-
Song proponuje raczej trzeźwiejsze, ale nie pozbawione uroku spojrzenie na gatunkowe schematy, mówiąc wprost: to, że love story nie rozgrywa się w niesamowitych okolicznościach, nie znaczy, że jest w czymkolwiek gorsze.
-
Dhont i tu pozostaje wierny przyjętej w "Girl"suchej i surowej ekranowej wrażliwości. Co broniło się w opowieści o nienawiści do ciała, zgrzyta jednak w historii, gdzie gros filmowego utworu rozgrywa się pod jego skórą.
-
Z zewnątrz może wydawać się mało atrakcyjnym, egzotycznym snujem, nie mniej to kino skromne w najlepszym tego słowa znaczeniu.
-
Jak przystało na slow burnera, tak i tu gorzkość dramatu sączy się powoli, pozwalając Calebowi Landry Jonesowi na zabłyśniecie w prawdziwie wybitnej kreacji.
-
Kipiące od makabry kadry wydają się być pewną drogą na skróty. Prawdą jest, że na widok obrazków rodem z najgorszych kaźni będziemy bliscy omdlenia. Pozbawione niedopowiedzeń cierpienie bohaterki zaboli bardziej niż kilka drzazg pod jednym paznokciem. Jednak prócz niemożliwych do odzobaczenia ujęć, w Zdarzyło się wyczuwalny jest brak pomysłu na szerszy i uszlachetniający tę dość prostą opowieść kontekst.
-
W wypchanym obficie tekstem Bodies Bodies Bodies zawarto ambicje daleko wykraczającego ponad maglowane od dawna gatunkowe schematy. Holenderka Halina Reijn, wespół ze scenarzystką Sarą DeLappe, biorą co prawda na warsztat liczne klisze, lecz na ich kanwie kreują świeży i oryginalny materiał.
-
Na kartach scenariusza Cichej ziemi co prawda pomysłów nie brakuje, w stawianych pytaniach czuć trafny zeitgeist, jednak ich ekranowa ekspozycja irytuje powszechnym drapaniem po twardej powierzchni. W pełnometrażowym debiucie reżyserce niestety utyka w gardle chęć przepracowania za dużej ilości palących tematów, nie pomaga też pokusa operowania w więcej niż pojedynczym gatunku.
-
Obawy o nużącą projekcję w "Wulkanie miłości" rozwiewają już pierwsze zdjęcia. Pulsujące od barw, filmowane wprost z krawędzi dymiącego wulkanu przywodzą na myśl nie klasyczny film z narracją Krystyny Czubówny, lecz sceny rodem z fascynującego kina science-fiction.
-
Głupcy są filmem na tyle złym, że wystawią na poważną próbę nawet jego najbardziej zagorzałych zwolenników.
-
W gruncie rzeczy z osobowościowego patchworku Guiraudie składa nawet zgrabną kompilację znanych wszystkim francuskich uprzedzeń i kompleksów. Spajająca wszystko fabuła chwilami pachnie jednak mocniej telenowelą niż szaloną komedią pomyłek.
-
W gruncie rzeczy "Deerskin" łatwo da się utożsamić ze swoim głównym bohaterem, i tym ludzkim i materialnym. Jest odrobinę nie w modzie, ale przy tym ma zdolność w przyciąganiu uwagi i ciekawości. Można się prześcigać w określaniu go wymyślnymi terminami jak "retro" czy "vintage", lecz ja po prostu nazywam to kawałkiem osobnego, lecz przyzwoitego kina.
-
Zgodnie z zapowiedziami pierwoszoplanowego aktorskiego trio, żadne z nich nie powróci już do gwiezdnowojennego uniwersum. Dlatego z ust fana to bardzo trudne i nieco bolesne wyznanie, ale jednak cieszę się, że wszystkich ich widziałem po raz ostatni.
-
Znakomitego dramatu małżeńskiego nie byłoby bez Scarlett Johansson i Adama Drivera.
-
Wydatnie dowodzi, że nowojorczyk faktycznie powinien coraz poważniej zacząć myśleć o artystycznej emeryturze.
-
Wyśmienicie realizuje przyjęte założenie totalnego zwodzenia widza na manowce.
-
Żartom brakuje polotu, scenom akcji większego rozmachu, a i charaktery bohaterów po obu stronach konfliktu nie są nakreślone mocną i wyrazistą kreską. Trochę jakby zignorowano fakt, że od czasu trylogii Sonnenfelda, widzowie byli przez lata karmieni z różnych stron wysokobudżetowym kinem na najwyższym poziomie, zatem poczucie nasycenia schematami nie da się przełamać tylko i wyłącznie wspomnianym parytetem.
-
W "Królowej Kier", jak na skandynawską aurę przystało, nie będzie jednak kipieć od szalonych emocji. To raczej wystudzony i odrobinę sterylny dramat, gdzie fabularne uderzenia są planowane długo i przeciągle, lecz gdy nadchodzą, trafiają precyzyjnie w czułe punkty z siarczystą wręcz siłą.
-
Mdły film ni to szpiegowski, ni to moralitet.
-
Może i daje się chwilami we znaki przesadnie rozciągniętą historią liczoną w setkach minut, lecz nie można jej odebrać satysfakcjonującego i udanego wypełnienia zadania syntezy największego dotychczasowego cyklu w historii kina.
-
Niestety, w "Letniej szkoły życia" zabrakło ambicji i odwagi w byciu kinem więcej niż jednego wymiaru.
-
Niestety miast trzymać się gorliwie ram absurdu, zachęcony pozytywnym rozwojem wypadków, reżyser wychodzi daleko poza jej granice. Wkracza na nieprzystające do przyjętego stylu rozbudowane tematyczne przestrzenie: ociera się o wątki różnic klasowych, tolerancji religijnej czy nielegalnej imigracji. Taki miks tylko uwypukla przekonanie, iż w śmiałych, lecz nie w pełni uporządkowanych pomysłach, wykonano o kilka nierozważnych kroków za daleko.
-
Winston Churchill swego czasu przewrotnie przyznał, że jest człowiekiem prostego gustu - łatwo zadowolić go tym, co najlepsze. Śmiem twierdzić, że gdyby tylko mógł spojrzeć na interpretację swojej osoby przez Gary'ego Oldmana, byłby bardziej ukontentowany niż po wybornym cygarze i szklaneczce pierwszorzędnej whisky.
-
Wyciągnięte z zakurzonej szuflady zakulisowe materiały, które powstały podczas realizacji filmu o życiu Andy'ego Kaufmana, prezentują bowiem Carreya jako artystę totalnego.
-
Wypełniony scenicznym światłem, śpiewem i choreograficznymi popisami "Król rozrywki" ma wiele z oryginalnego teatru osobliwości Phineasa Taylora Barnuma. Dostarcza kilku zachwytów, uśmiechów i wzruszeń, długi czas skutecznie maskując wrażenie, że jego przepych i ekscytacja niecodziennościami jest wyłącznie grubym przypudrowaniem braków w dramaturgicznej części opowieści.
-
Nawet jeśli w "Kryptonimie HHhH" jest dużo historycznej dokładności, to brakuje filmowego mięsa.
-
Sprawdza się najlepiej jako trochę niezamierzony film-pomnik dla zmarłego niedawno Harry'ego Dean Stantona.
-
W dynamicznej lecz rzetelnie sterowanej akcji, bracia Safdie nie definiują może na nowo gatunku kryminału, ale trzymając się w jego ramach potrafią wydobyć oryginalną jakość. Paradoksalnie - w opozycji do swoich bohaterów - ich lepsza przyszłość dopiero się zaczyna.
-
W "Zabiciu świętego jelenia" niemal antyczną tragedia rozpisano na role, których nie powstydziliby się starogreccy mistrzowie.
-
To - dosłownie i w przenośni - autentyczne dzieło sztuki.
-
W "Baby Driver" liczy się przede wszystkim frajda z oglądania, a tę Edgar Wright potrafi dostarczyć jak mało kto. Fabuła, gdzie przecież przez dużą jej część bohaterowie dociskają tylko gaz do dechy lub pociągają za spust, nie trąci kiczem, co na tle ostatnich zdobyczy gatunku jest rzadkością. A to już na dobre - choć nie wybitne - kino popularne z pewnością wystarcza.
-
Sprawny, nienużący film szpiegowski z aktualnym tematem w tle. Treść bowiem zaskakująco trafnie wstrzeliwuje się we współczesne wydarzenia.
-
Oczywiście, seria "Transformers" ma ustaloną renomę i trudno spodziewać się, że jej najnowsza odsłona zaskoczy pogłębionym profilem bohaterów i ukrytym, pod pokładami efektów specjalnych, komentarzem do współczesności. Wymóg rozrywki na przyzwoitym poziomie to jednak faktor, bez którego kino blockbusterowe zionie większą niż w czarnej dziurze pustką.
-
Prócz SNLowskiej gwiazdy Kate McKinnon, żadna z towarzyszących jej aktorek ze Scarlett Johansson na czele, nie dysponuje wystarczającym vis comica by na swych barkach pociągnąć komediowa atmosferę filmu dłużej niż przez kilka chwil. Jasne, czarny i mocny humor ścieli się tu równie gęsto co ścieżki koki w dyskotekowych toaletach, lecz to obowiązkowe przystanki na drodze do przewidywalnego finału.
-
Cullenowie jak mogą zagęszczają mizerną fabułę twistami i wielopłaszczyznowymi intrygami, lecz pogubienie w nich możliwe jest jedynie kiedy widz - w oczekiwaniu na upragniony koniec - będzie zbyt często spoglądał na zegarek.
-
W wyścigu o przyszłoroczną Złotą Malinę mamy nowego faworyta.
-
Pierwsza niesprawnie odgrzewana odsłona "Dark Universe" niestety boleśnie dowodzi, iż są pomysły na filmy, z którymi powinno się czynić to samo co z tytułową mumią: zakopać tak głęboko i tak daleko, żeby nikomu przez dobry kilka tysięcy lat nie przyszło do głowy robić ich kolejny remake.