The Operating Table
Źródło-
Wracając myślami do emocjonalnego rozgardiaszu, jaki potrafi wywołać literacki pierwowzór, muszę z bólem napisać: w nowym Smętarzu dla zwierzaków nie ma niczego szczególnie wbijającego się w pamięć.
-
Przebrzmiałe slasherowe schematy tworzą u Greena harmonijną plecionkę z nowoczesnością, co niewątpliwie wychodzi produkcji na dobre - bo klasyka klasyką, ale kotlet odgrzany po tylu latach mógłby smakować nieciekawie.
-
Nie jest ani dokładnym dziełem biograficznym, ani szczegółowym portretem psychologicznym autorki Frankensteina, co zapewne nie zadowoli widzów nastawionych na pogłębienie swojej wiedzy w temacie.
-
Może gdyby reżyserowi udało się przeforsować swoje racje, mielibyśmy do czynienia z zupełnie odmiennym widowiskiem: nacechowanym większą konsekwencją, bardziej przemyślanym i dopieszczonym stylistycznie. Wtedy Człowiek, który się zmieniał prawdopodobnie zostałby zapamiętany nie jako jeden z najpokraczniejszych horrorów wszech czasów, a klasyk gatunku z oszałamiającymi efektami specjalnymi.
-
Nie mogę więc powiedzieć, żebym na seansie bawiła się źle. Mogę za to z całą pewnością stwierdzić, że The Meg jest przyjemnością jednorazową.
-
Mocno ograniczone środki wyrazu sprawiają, że Boar ginie wśród innych powstałych w ostatnich latach obrazów, które hołdują horrorom lat 80.
-
Mimo wszelkich poważnych i nieco lżejszych ubytków, seans ostatecznie ani nie gruchocze zmysłów, ani nie nuży. W tym konkretnym przypadku jest to osiągnięcie godne podziwu.
-
Mam szczerą nadzieję, że Fateful Findings skutecznie podbudowało ego twórcy, bo innego potencjalnego celu w powstaniu tego obrazu - nakręconego przez niego niemal samodzielne, ewidentnie tylko dla siebie samego - nie dostrzegam.
-
Miłość Astera do gatunku bije po oczach z ogromną siłą, objawiając się w gruntownej znajomości różnorakich konwencji. Jawna inspiracja kultowymi pozycjami nie stanęła jednak na przeszkodzie inwencji twórczej reżysera. Dziedzictwo. Hereditary jest więc przede wszystkim dziełem oryginalnym, wyjątkowym i - nie boję się tego napisać - niepowtarzalnym.
-
Pomijając nawet faktor sentymentalny, niezwykle przecież ważny dla każdego, kto wychował się w latach 70. i/lub 80., seans tworu Lommela to po prostu niezobowiązująca rozrywka w najczystszej postaci, a tą od czasu do czasu zapewne nikt nie pogardzi.
-
Mimo że seans nie jest nad wyraz porywający przez większość czasu jego trwania, dostarcza wystarczająco dużo frapujących tematów do przemyśleń, aby warto było choć raz rzucić okiem na tę pozycję... bo przykurzone opakowanie nie oznacza przecież zepsutej zawartości.
-
To kino bardzo zdyscyplinowane, przemyślane i do przemyśleń skłaniające, równocześnie dbające też o walory wizualne i rozrywkowe.
-
Niedobór prawdziwie soczystego gore zdecydowanie nie idzie w parze z tylko przeciętnie śmieszną parodią... Słowo "przeciętny" jest także najlepszym określeniem całokształtu tworu Blooma, który nie bez przyczyny w swojej karierze nie poświęcił się bardziej kinu grozy czy pochodnym nurtom.
-
Seans Love Bites do bólu przypomina jazdę kiepsko zaprojektowaną kolejką górską: ciągłe podjazdy i zjazdy są, nie wiadomo tylko, po co komu uniesienia tak łagodne, że praktycznie nieistniejące.
-
Pomimo niewątpliwie dobrych chęci reżysera i pewnej pomysłowości scenarzystek film wydaje się być atrakcyjny bardziej ze względu na fakt, że jest horrorem rarytasowym, aniżeli jego faktyczne walory rozrywkowe - tych niestety zdecydowanie nie wystarcza na półtoragodzinny seans.
-
Opiekunka nie reprezentuje sobą tak zwanego ambitnego kina. Jest za to świetnym filmem rozrywkowym, który trzyma w niepewności jak solidny thriller, zaskakuje brutalnością jak pełnokrwisty horror i rozwesela jak rasowa komedia.
-
Czy taki gniot można więc polecić komukolwiek? Chyba tylko tym, którzy nie mogą spać po nocach z ciekawości, co porabiała Emilia Clarke w czasach sprzed Gry o tron...
-
Najlepszym sprawdzianem na to, czy udzieli Wam się specyficzna atmosfera nietuzinkowej opowieści o duchach, jest jej najdłuższa i najbardziej statyczna sekwencja, nie bez powodu umieszczona już w pierwszych trzydziestu minutach filmu. Ja przetrwałam i poczułam się zachęcona. A dławiąca gula nie opuściła gardła aż do końca.
-
Podczas seansu filmu, wyraźnie skierowanego głównie do sentymentalnych, bardziej od ogólnej realizacyjnej nowoczesności pieści zmysły ta nieuchwytna kameralność, która zachwyca w obrazie Scotta i która niestety w XXI-wiecznym, wysokobudżetowym science fiction jest niezwykle rzadkim okazem.
-
Wyłącznie dystans i wyśmiewczy ton mogły uratować Kissing Darkness, dzieło to jednak ma śmiertelnie poważny wydźwięk. Przyjmując, że nie taki był zamysł Townsenda - kompletnie tego nie widać.
-
Holender nie zdołał ani znacząco odświeżyć dogorywającego pod koniec lat 80. nurtu giallo, ani tchnąć w niego zupełnie nowe życie poza Półwypem Apenińskim, jednak jest zgoła nieprawdopodobne, aby twórca w swojej pracy kierował się aż tak wysokimi ambicjami.
-
To nic innego, jak zwykłe porno, w teorii z fabułą, lecz w praktyce - bez.
-
Po genialnej Czarownicy Roberta Eggersa, która jednak niestety nie doczekała się u nas oficjalnej premiery, pełnometrażowy debiut Ducournau nie tylko ostatecznie utwierdza miłośników gatunku w wierze, iż ambitne kino grozy na miarę Dziecka Rosemary czy Egzorcysty nie upadło wraz z końcem XX wieku, lecz także napawa nadzieją, że jeszcze niejeden początkujący twórca zrobi nam miłą niespodziankę.
-
O bezbarwności Skinheadów jednak najdosadniej świadczy to, że nawet scena palenia żywcem czarnoskórego imigranta nie wywołuje większego poruszenia.
-
Będąc jednym wielkim bodźcem wzrokowym, obraz potrafi nie tylko wciągnąć, lecz także zaangażować do stopnia, że mimo wymówkowej fabuły trudno nam będzie odwrócić oczy od ekranu... oczywiście w strachu przed przegapieniem chociażby jednego z wielu skrzętnie wyreżyserowanych przez Getty'ego wizualnych smaczków.
-
Co wybredniejszych widzów prawdopodobnie odrzuci samym tytułem... i słusznie. Jeśli jednak poza miłością do wybitnie zrealizowanego kina gore pałacie też niepohamowaną sympatią do twórców, którzy ubytki w zdolnościach, możliwościach i budżecie zapełniają pasją płynącą prosto z serca, zaopatrzcie się jak najszybciej w ulubioną zagrychę, gdyż pewna wyjątkowo cięta diablica już nie może się doczekać przebudzenia...
-
Hollywoodzkie prawidła odcisnęły swój znak na pracy Juliena Maury'ego i Alexandre Bustillo - francuskiego duetu reżyserskiego znanego zwłaszcza z przejmującego Najścia - pewne klisze i stylistyczne zagrania były zatem nie do uniknięcia, lecz ostatecznie nie chodzi przecież o to, by brać pod lupę każdą składową widowiska, tylko o to, by widowiskiem się nacieszyć. A Leatherface cieszyć się sobą jak najbardziej pozwala.
-
Z jednej strony po raz enty przerabia klasyczne, aż za dobrze wszystkim znane założenia fabularne gatunku - dokładnie takie, na jakie wskazuje jego nazwa - lecz z drugiej robi to w tak atrakcyjny dla oka, jak również dla duszy sposób, że niepodobna przejść koło filmu obojętnie.
-
Niewątpliwie jest jednym z najmocniejszych obrazów, jakie kiedykolwiek powstały i chociaż typowych dla kina grozy krwawych scen ma jak na lekarstwo, wcale nie umniejsza to jego wstrząsających właściwości, których poziomu nawet najśmielszym, najobrzydliwszym produkcjom gore często nie udaje się osiągnąć.
-
Rzadko się zdarza, żeby film wywoływał u widza tak skrajne emocje - od rozbawienia, przez konsternację, do przerażenia.
-
Ogląda się z rozkoszą, delektując się smakowitym kiczem, który w kilku oryginalnych, wyśmienitych krwawych scenkach sięga wręcz zenitu.
-
Mogę szczerze powiedzieć, że Muck jest jednym z najgorszych filmów, jakie ostatnio widziałam. W obrazie tym nie znalazłam praktycznie nic, co by przykuło moją uwagę na dłużej niż parę minut. Sceny gore są bez fantazji, dialogi nudne i żenujące, a napięcia ani widu, ani słychu.
-
Biorąc też pod uwagę brak mocnej, niespodziewanej kulminacji i scen gore, obraz byłby skazany na porażkę, gdyby nie ciekawa fabuła oraz "koło ratunkowe", rzucone przez niezwykle interesująco zarysowane, perfekcyjnie odegrane przez Reynolds i Winters dwie główne postacie.
-
Chciałabym móc ze stuprocentowym przekonaniem napisać, że Klauna warto obejrzeć, jednak nie jest to obraz, który przypadnie do gustu każdemu. Przyznam, że w historii o przeklętym kostiumie bardziej zaciekawiły mnie jej psychologiczne fundamenty niż elementy typowe dla horroru, chociaż krwawe scenki prezentują się zacnie.
-
Trudno jest wymagać, żeby owoc pracy niedoświadczonych twórców, do tego pochodzących z kraju, gdzie horror wciąż jest gatunkiem w stanie embrionalnym, był wiekopomnym dziełem sztuki. Jednak ambitnym reżyserom udało się dopiąć swego i stworzyć godny obraz, który mimo wielu niedociągnięć może śmiało konkurować z niejedną "profesjonalną" amerykańską produkcją.
-
Punktem programu nadal jest pogoń za siejącą śmierć i spustoszenie wiedźmą, lecz ten nieskomplikowany motyw został zapieczony w smakowitym cieście składającym się z kilku zmyłek, paru wątków pobocznych oraz względnie dużej ilości aktywnych bohaterów, zachowawszy przy tym charakterystyczną, surrealistyczną estetykę, zapoczątkowaną przez reżysera w osławionych Odgłosach.
-
Halloween zasłużyło na swoją sławę, mimo prostoty. Jest to bardzo dobry, wyjątkowo nastrojowy slasher, do którego przyjemnie jest co jakiś czas wrócić.
-
Oczarowuje geniuszem realizacyjnym - doskonale rozplanowane, odmienne pod względem atmosfery sceny, wplecione tu i ówdzie sekwencje snów oraz wizji, delikatne przedstawienie przemocy, obrazowe ukazanie niezrównoważonego umysłu.
-
Nie da się po prostu przejść obok niej obojętnie - albo zbulwersuje do tego stopnia, że już nigdy nie będzie się chciało na nią spojrzeć ponownie, albo oczaruje zachwycającą w swym brudzie, bezlitosną wizją ludzkiej natury.