Dziennik
-
Film ma bardzo ciekawy koncept, który w większości wykorzystuje. Dobrze się to ogląda, bo po pierwsze historia jest mocno wciągająca i bogata w zwroty akcji, a po drugie ton filmu jest idealnie dopasowany do przedstawianych wydarzeń. Nie jest zbyt poważnie, można to potraktować jako niezobowiązującą rozrywkę, z drugiej jednak strony pojawiają się tu momenty autentycznego napięcia, w których los bohaterów wydaje się niepewny.
-
The Substance pokazywany w Konkursie Głównym Festiwalu w Cannes to reżyserski triumf Coralie Fargaet. Francuzka stworzyła film dla osób o mocnych nerwach, który w imponujący sposób wykorzystuje formułę ultrakrwawego, przepełnionego czarnym humorem i niesamowitymi transformacjami body horroru, by przedstawić satyrę na showbiznes i opowiedzieć kobiecą historię o presji młodości, standardach piękna oraz samoakceptacji.
-
"Furiosa: Saga Mad Max" w idealny sposób rozwija świat, który pokochaliśmy. Nie odcina od niego kuponów. Nie składa obietnic, których nie może spełnić. Nie jest też naszpikowana easter eggami ani jakimiś odniesieniami do poprzedniej trylogii. Stara się być prequelem produkcji "Mad Max: Na drodze gniewu", ale nie powiela tych samych schematów.
-
Hit Man jest o tyle wartościowy, że mistrzowsko łączy rozrywkę z przemyceniem w niej świetnej historii, zdolnej do zaangażowania emocjonalnie widza. Uspokajam - ten film nie jest napuszoną moralną rozprawą.
-
Bohater nie ma łatwo i w sumie na tym się The Surfer opiera. Fabuła znęca się nad tą postacią. I jest to wyjątkowo ciekawy motyw, choć dla osób często utożsamiających się z bohaterem może to być ciężkie. Jeżeli ktoś jednak lubi jak osoby na ekranie obrywają od losu niezasłużenie i to w najmniej spodziewanym momencie, to będzie się wyśmienicie na filmie Lorcana Finnegana bawić.
-
Wszystko jest w "Challengers" niesamowicie wręcz płytkie, a bohaterowie zdają się przez cały film emocjonalnie stać w jednym miejscu. I nawet zakończenie, które w założeniu ma mocno puentować ten wybitnie irytujący trójkąt miłosny, w rzeczywistości po prostu mocniej wykrzykuje to, co widz zdążył przez poprzednie minuty seansu dawno zauważyć.
-
Połączenie akcji z humorem zawsze dobrze się sprzedaje, a Hit Man to definicja filmu, który jest "fajny". Bywa naciągany i przeciągany, ale rzuca absurdalne żarty, są w nim szczeniaczki, jest piękna, lecz niebezpieczna kobieta i przede wszystkim nieudacznik, który zmienia się w bohatera.
-
Wielu na pokazie prasowym żałowało, że też nie ma umiejętności władzy nad czasem. Jednak tylko i wyłącznie po to, żeby go przyspieszyć.
-
Superprodukcja z szacunkiem dla fanów, bez chamskiego kapitalizowania sukcesu. Widowisko przeznaczone do oglądania na dużych ekranach i w najlepszych salach. A że niezbyt potrzebne i będące wyłącznie smaczkiem dla uniwersum? Nieważne. Szybko zapomnimy o tym, gdy usłyszymy pierwszy ryk silników, zobaczymy efektowny pościg i damy się wciągnąć w pustynną sagę.
-
W jego filmie nie ma niedopowiedzeń. Wszystko jest dosłowne i namacalnie ukazane na ekranie. Nie wymusza on na widzu, wyobrażania sobie pewnych rzeczy tylko daje je od razu na tacy. Reżyser rzuca nam ostentacyjnie w twarz masakrę, krew i mrok.
-
Zapowiadająca się interesująco, a ostatecznie opowiadająca trochę o niczym wizja prowincjonalnej Ameryki wczesnej epoki Ronalda Reagana.
-
"Królestwo Planety małp" jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że nowy film Wesa Balla tak dobrze wpasuje się do istniejącej już trylogii Planety Małp i jednocześnie tak dobrze będzie rezonował swoimi odniesieniami do tego, co nakręcił w 1968 roku Franklin J. Schaffner. Oby więcej takich zaskoczeń związanych z produkcjami z tego uniwersum.
-
Niezobowiązująca satyra o artystach, filmowcach, aktorach, scenarzystach ulokowana w komediowej wizji na temat mających wkrótce nadejść czasów panowania sztucznej inteligencji i wszechmocnych algorytmów.
-
Ken Loach zachował do samego końca swój socjologiczny pazur oraz wiarę w to, że istnieją przestrzenie na wspólnotę i człowieczeństwo. W The Old Oak portretuje ludzi, którzy gdyby uświadomili sobie jak wiele ich łączy i jaką siłę to ze sobą niesie, mogliby zmienić świat. Z filmu bije nadzieja, że taka świadomość jest możliwa do obudzenia.
-
Widać, że Maciej Barczewski jest wielkim fanem komiksowej popkultury i wie, co robi, stąd też kilka tropów przemyca naprawdę udanie. Przede wszystkim dobrą kartą jest postawienie na naprawdę szalone, acz zaskakujące twisty i granie przerysowanymi do granic możliwości, acz odnajdującymi się bardzo dobrze w tym świecie czarnymi charakterami.
-
"Supersiostry" to dzieło zmarnowanej szansy. Zawstydzające swoją odtwórczością i podglądaniem czyjejś pracy domowej. Istnieje żart "Mamo, możemy mieć...?", który w przypadku produkcji Macieja Barczewskiego osiąga krytyczny poziom. Ludzie siedzący głęboko w gatunku będą regularnie widzieć w postaciach lub motywach to, co znają skądś indziej.
-
Scenariusz Królestwa planety małp nie do końca jest dostosowany do bardziej kameralnej historii, jaką widzimy na ekranie. Wybrzmieć miała tu prawdopodobnie zarówno warstwa przygodowa, jak i konfilkt idei nawet nie jednej, a dwóch grup małp jak i ludzi. Jednej i drugiej, przy wszystkich dużych hasłach przeszkadza trochę brak skali.
-
"Prawda24" to jednak koniec końców film skupiony na osobie chorej psychicznie, a na świat patrzymy jej oczami. W tym sensie można zarzucić umyślne nakierowanie na zło, brak innego punktu widzenia, epatowanie przemocą dla samej gloryfikacji przy usprawiedliwianiu się zejściem świata na psy. Jest w tym zawarta pewna droga na skróty. Mimo to warto zmierzyć się z niniejszym niezależnym filmem.
-
Od czasu napromieniowania Bruce szuka antidotum, które pozwoli mu powstrzymać przemiany w potwora. Na jego drodze staje amerykański generał i brytyjski superżołnierz. A to wszystko przepis na... nie zbyt udany film... ZAPRASZAM! W tym odcinku pogadamy sobie jak można było zrobić LEPIEJ!
-
Z wizjonerami na pokładzie i odpowiednią ekipą od efektów wizualnych czeka nas w kinie prawdziwa uczta dla oczu. Bo świat ten z jednej strony przerażający i niebezpieczny wydaje się całkiem znajomy. Niedaleko bowiem małpom do ludzi i ich wszystkich złym praktykom i charakterom. Kino ku przestrodze z zacięciem rozrywkowym. Oby więcej takich niezobowiązujących blockbusterów.
-
To nie jest najlepszy film akcji i nie jest to najlepszy film w dorobku Davida Leitcha. Za to jest to - jak sam reżyser określił - list miłosny do kaskaderów, odnosząc się z szacunkiem do ich profesji. A wszystko w formie bezpretensjonalną rozrywką w sam raz na zbliżający się okres letni. Wskakujcie śmiało, ściągnijcie kumpli i bawcie się dobrze, tak jak ja.
-
Ryan Gosling jest uroczy, sypie charyzmą na prawo i lewo i w pełni wykorzystuje swój komediowy potencjał. Bardzo podobał mi się też dobór muzyki do poszczególnych scen, kiedy w tle wybrzmiał motyw przewodni z "Miami Vice", byłam uśmiechnięta od ucha do ucha. I chociaż film jest bardziej zbiorem udanych scen niż koherentną historią i za miesiąc raczej już o nim nie będę pamiętać, to w trakcie seansu bawiłam się fantastycznie.
-
Trudno się czymkolwiek przejmować, gdy wszystko wypada tak nieprawdopodobnie. Chociażby stan zdrowia głównego bohatera. Mam uwierzyć, że facet, który ma na ścianie wypisane własne imię i nazwisko i codziennie od nowa musi uczyć się obsługi mikrofalówki, nagle z dnia na dzień zamienia się w Sherlocka Holmesa z energią króliczka Energizer? I jeszcze strzela jak John Wayne.
-
Przejmująca historia uzależnionej od alkoholu kobiety, która, sięgnąwszy dna, próbuje się odeń odbić i raz jeszcze zawalczyć o swoje życie i przyszłość.
-
Reżyserka udowadnia, że kinematografia może być czymś więcej niż rozrywką. Dawno żadna produkcja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia i uwolniła we mnie tylu uczuć - i to nie tylko po seansie, ale także w jego trakcie. Poczułam, że odebrało mi mowę, a jednocześnie mam ochotę mówić o tym filmie każdemu i wszędzie. Życzę sobie i Wam, aby kultura dawała jak najwięcej takich emocji.
-
Tutaj ta aura tajemnicy i niepokoju niby działa przez sporą część seansu, lecz z każdą minutą staje się ona coraz bardziej frustrująca. Mołda wydaje się konsekwentnie iść wyznaczoną przez siebie drogą i sprowokować do przemyśleń o "wychowywaniu". Tylko, że "Matecznik" z czasem staje się coraz mniej jasny, zaś tajemniczość staje się nie do wytrzymania. Jest tu potencjał, nawet odrobina talentu i dobre aktorstwo, ale ostatecznie film nie satysfakcjonuje. Debiut ciekawy, lecz niespełniony.
-
Ten film nie do końca może się zdecydować, czym chce być. Więc Bromski łapie tu kilka srok za ogon i w efekcie dostajemy film nie do końca sprawnie pokazujący ówczesną rzeczywistość. Z drugiej strony jest tu tyle dobra, że "To ja, złodziej" staje się interesującym kawałkiem kina. Pełnym niedoskonałości, lecz nie marnującym aż tak bardzo czasu.
-
Jest to dobry film dla par - łączy w sobie elementy komedii romantycznej i komedii akcji. Trochę podobnie jak to było z Bez Urazy, jednak tu zamiast głupawej komedii mamy lanie się po gębach i dużo wybuchów, a wątek miłosny jest jakiś subtelniejszy i bardziej wiarygodny. Trzeba jednak mieć na uwadze, że nie jest to aż tak udany film jak Bullet Train, o Deadpoolu 2 nie wspominając. Zdecydowanie nie jest to jednak zły czy słaby film i raczej będziecie się na nim dobrze bawić.
-
Ostatecznie siłą przebicia "Simone" miał być pomysł na fabułę i skierowanie filmu do szerokiego grona odbiorców. Pierwsze na pewno wyszło i jest to niewątpliwie silny atut dzieła. Czuję, że produkcji wyszłaby na dobre konkretyzacja gatunkowa, uwypuklenie charakteru, zamiast brnięcie po trochu w każdą stronę.
-
Wingard tworzy film, który, rzecz jasna, nie zapisze się w historii jako arcydzieło, ale na pewno przyniesie uśmiech wielu widzom. No i wraz z poprzednią odsłoną stanowi jedną z najlepszych kinowych opowieści w formule enemies to lovers.
-
Fantazyjna komedia romantyczna o rzadkim zjawisku synestezji
-
"Biedne istoty" to kino szalone i przewrotne, a jednocześnie głęboko refleksyjne, bo stawiające pytania o świat pozbawiony patriarchalnych norm. I choć Lantimos nie wszystkich kupi otwartością, z jaką zadaje te pytania, to jednak warto jego film zobaczyć. Choćby po to, by samemu zastanowić się, czy nie byłoby warto czasem ruszyć w życie na pohybel konwenansom.
-
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli uznam "Challengers" za najlepszy film Guadagnino do tej pory stworzony. Bardzo działający na wszystkie zmysły, intensywny, lecz bardzo elegancki i pociągający. Jeszcze nigdy zawody tenisowe nie wyglądały tak zjawiskowo, ale o tym trzeba się samemu przekonać.
-
Ten plastikowy obraz jest dość opresyjny i o ile na poziomie treści wszystko to było już powiedziane, to forma przekazu zdecydowanie zwraca uwagę. Ale czy to wystarczy? Filmowi dolega jednak rażący brak oryginalności i wtórność.
-
Money Man to istny popis umiejętności kaskaderskich Patela, który musiał dojść do perfekcji w sztukach walki, by przedstawić widzom wiarygodnie walkę swojego bohatera. Widać też, że w ostatnich latach bardzo się ten rynek filmowy zmienił i teraz większość aktorów chce samemu wykonywać choreografię walk, dając reżyserom więcej możliwości nagrania całych sekwencji bez potrzeby licznych cięć. Świetnie wypada tutaj też połączenie języka hindi z angielskim.
-
Letni blockbuster Davida Leitcha to wyśmienite kino rozrywkowe dostarczające ogromnej frajdy i poczucia relaksu, gdy wychodzi się z sali. Jest to jedna z tych produkcji, która nie chce zmienić naszego życia. Nie stawia przed nami moralnych problemów, które przez następne godziny będziemy musieli sami przepracować. To zabawa w czystej postaci. Co ciekawe co innego znajdą w niej miłośnicy kina, a co innego okazjonalny widz. Jednak jedni i drudzy będą zadowoleni.
-
"Challengers" to znakomite widowisko pod względem sportowym, aktorskim i emocjonalnym. Poziom podnoszą też zdjęcia tajlandzkiego operatora Sayombhu Mukdeeproma i muzyka skomponowana przez Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Cieszę się, że po średnio udanym "Do ostatniej kośc"i Luca Guadagnino wraca na dobre tory.
-
Uważam, że w filmie "Rebel Moon część 1: Dziecko ognia" reżyser wprowadził za dużo bohaterów, przez co opowieść była bardzo poszarpana i nierówna. Na seansie "Rebel Moon - część 2: Zadająca rany" miałem wrażenie, że tego materiału było znacznie mniej, więc wiele scen rozciągnięto do granic wytrzymałości. Mści się też na Snyderze mnogość wprowadzonych postaci, które biegają po ekranie, kogoś tam zabijają, ale gdyby ich nie było, to widz by się nawet nie zorientował.
-
Skąpane w kolorach ziemi upiorne, oniryczne, a zarazem pełne nieoczywistego humoru kino o próbie otrząśnięcia się z rodzinnych traum.