Anna Mitrowska
Krytyk-
Dobrze, że ten film powstał i zakończył całą serię. Szkoda, że zakończył ją w sposób mało jakościowy, ale z drugiej strony - przynajmniej jest koniec.
-
To komedia romantyczna, której nie mogę określić inaczej niż "w porządku". Jest trochę śmiesznie, jest tam jakiś pomysł, jest również masa błędów, które nie przeszkadzają w oglądaniu, ale powodują, że nie można tego filmu dać nawet na poziom "dobry" czy "solidny".
-
Mam ogromny problem z Do wszystkich chłopców: P.S. Wciąż cię kocham. Polega on na tym, że to film zupełnie niepotrzebny, który nic nie wnosi. Spokojnie można było zrobić poprzednią część odrobinę dłuższą i dodać cały wątek z Gen, czyli jedyny istotny wątek z tego filmu.
-
-
Zawiera całą swoją fabułę w tytule. Więc może już ten film zostawmy i przenieśmy się do innych, trochę lub o wiele lepszych filmów świątecznych.
-
Czy warto więc obejrzeć Świątecznego rycerza? Tak, choć jedynie dla głównych aktorów, którzy świetnie odnaleźli się w swoich rolach i dzięki nim ten film jest o wiele lepszy. Reszta zgrzyta mniej lub bardziej. Jednak jest to całkiem przyjemny film, nie tak dobry jak W śnieżną noc, ale na pewno przyjemniejszy niż Upalne święta, które ratowały głównie słonie.
-
Trzeba przyznać, że Allan Elliot wykonał kupę dobrej roboty. Udało mu się świetnie połączyć każdy element filmu i nie mówię tylko o dźwięku i obrazie. Cały dokument jest płynny, nie czuć w nim żadnych przerw, wszystko idzie z punktu A do punktu Z.
-
Typowa średniawka, która ma swoje zalety, choć nadal uważam, że bardziej pasuje do kanału Lifetime niż Netfliksa. Są o wiele lepsze filmy świąteczne, jednak jeśli, drogi czytelniku, masz ochotę pogrzać się w ciepłym słońcu Afryki, poobserwować przeurocze słonie i nie musieć skupiać się na fabule - ten film to dobry pomysł.
-
Jak dla mnie to najlepszy świąteczny film tego roku. I nie boję się rzucać tych słów na wiatr!
-
W Ślicznotkach pokazano w końcu głos kobiet, striptizerek, nie robiąc z żadnej ofiary czy seksownej femme fatale. Jest to przykład zupełnie nowego typu filmu gangsterskiego. A dla matki chrzestnej - Jennifer Lopez - należą wszystkie nagrody.
-
Daleko jest zarówno do filmu wybitnego, jednak są oczko wyżej od zwykłego przeciętniaka. To po prostu solidny thriller, choć wpadający w pewne schematy, potrafiący dobrze z nimi współgrać. A i tak najważniejsza jest intryga - i ona najbardziej przekonuje mnie, by zapraszać widzów na ten seans - czy do kina, czy przed telewizory.
-
Nie jest może filmem wybitnym, jednak nie został stworzony po to, by takim być. Jego zadaniem było pokolorować świat widza chociaż na te półtorej godziny - i wywiązał się z tego z nawiązką.
-
Choć trudno powiedzieć, czy zadowoli kogokolwiek - raczej pozostawi mieszane uczucia.
-
Jest podręcznikowym przykładem tego, czego nie powinno się robić w horrorach. Wszystko tutaj jest złe i niepewne, a scenariuszowi nie pomagają nawet nieźli aktorzy czy poszczególne, trochę lepsze wątki.
-
Bardzo dobry dokument - i tego nie można mu odebrać. Mimo że obraca się wokół wielu tematów, potrafi je wszystkie scalić i wyciągnąć z nich najważniejsze aspekty.
-
Jest dokładnie taki sam jak gra aktorki: czeka nas seans ani wybitny, ani okropny, który mógł być o wiele lepszy. Niestety - tylko mógł.
-
Jest typową nawalanką, którą wielu lubi nazywać "filmem dla chłopców".
-
Jest jednym z tych biednych filmów gorszej kategorii, który nie jest ani na tyle żałosny, aby służyć jako drink game ze znajomymi, ani na tyle dobry, by puszczać go w wakacje o 12:00 na Polsacie.
-
Dobry na jesienne wieczory czy po prostu na poprawienie sobie humoru, bo jest to piękna bajka dla dorosłych.
-
Genialna rozrywka i nikt nie wyjdzie seansu zawiedziony.
-
Dobra komedia, słaby film dla młodzieży.
-
-
Powinien może nie przerazić, ale przestraszyć większość widzów. Za to starzy wyjadacze mają dwie możliwości: jeśli zdecydują się porwać historii, mają przed sobą ponad półtorej godziny napięcia i zaciekawienia, zbliżonej jednak do czytania powieści z dreszczykiem niż grozy. Albo czeka ich parę zabawnych scen i wyśmienita gra aktorska.
-
Mnie "Coś za mną chodzi" nie zachwyciło, ale ja jestem fanką horrorów typu "Koszmar z ulicy wiązów". A film Mitchella przypomina raczej swoich hiszpańskich i japońskich kuzynów niż amerykańskie wersje. I właśnie fanom "Ringu" go polecam - choć objawienia i otwarcia nowej epoki horrorów nie oczekujcie.
-
Nie jest złym filmem. Jeśli ktoś ma trochę czasu i chce się zrelaksować, pobyć trochę w ciekawszym, lepszym świecie - jest to pozycja dla niego.
-
Piękna, liryczna opowieść z efektownymi scenami walki i przepięknymi zdjęciami.
-
Ironiczny, absurdalny, czasem zabawny - zapewnia widzowi cudowną rozrywkę i odpowiada na wiele ciekawych pytań, jednak nie dydaktycznie, a z odpowiednią dla siebie drwiną ze wszystkiego.
-
Dobra produkcja, warta poświęconego mu czasu.
-
To mógł być dobry film. Gdyby jakiś specjalista wziął scenariusz, powykreślał zagmatwaną intrygę i usunął niektóre wątki, upraszczając tym fabułę - byłoby lepiej.
-
Polecam ten film z całego serca, bo jest zwyczajnie piękny i oczarowuje, a na końcówce można zamknąć oczy...