Myśliwiec ogląda
Źródło-
Wydaje się, że Christopher Nolan wreszcie nakręcił swojego "Oscar contendera" - polityczno-wojenna tematyka rzadko bywa pomijana przez Akademię, a i kreacje aktorskie nie powinny przejść bez nominacji. Czy jednak Oppenheimer ma to "coś", by przekroczyć Rubikon i wreszcie przynieść cenionemu filmowcowi upragnioną statuetkę? Trudno dziś wyrokować, ale ze względu na "ciężar" tego dzieła spodziewam się, że Oppenheimer może być jednym z faworytów oscarowego wyścigu.
-
Choć nie miałem wygórowanych oczekiwań, po seansie Pana Samochodzika i templariuszy czuję się mocno zawiedziony, bo naprawdę miałem nadzieję mile się zaskoczyć. Tymczasem film Nykowskiego do coraz dłuższego szeregu remake'ów, które stanowią potwierdzenie tezy, iż pewnych dzieł nie powinno się ruszać...
-
Pattinson udźwignął niezwykły ciężar tej roli, nawet jeśli Batman okazuje się filmem niedoskonałym.
-
Wzruszająca, inspirująca, pokrzepiająca serce i ducha opowieść o ludziach, którzy walczyli - i zwyciężyli! - o prawa, które powinny być im dane domyślnie i bezdyskusyjnie.
-
Bo choć "Historia wulgaryzmów" to świetny pomysł na przybliżenie i "oswojenie" wulgaryzmów, które - jakkolwiek często by nie były używane - wciąż w pewnych kręgach są tematem tabu, to jednak w kolejnych odcinkach czuć pewną powtarzalność. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeden pełnometrażowy film dokumentalny byłby wystarczającym sposobem na wyczerpanie tematu.
-
Skoro za produkcję Nowych mutantów częściowo odpowiadający ci sami ludzie - w tym Simon Kinberg, który wyreżyserował ostatni film o X-men - można było mieć mnóstwo obaw w stosunku do projektu Josha Boone'a. Szczęśliwie jednak Nowi mutanci okazują się filmem bardzo sprawnie zrealizowanym, spójnym, a przy tym wypełnionym przemyślanymi, charakterystycznymi bohaterami.
-
Przezabawna, pięknie zainscenizowana i fenomenalnie zagrana komedia, która sprawia, że tekst Jane Austen wspaniale bawi nawet 105 lat od premiery.
-
To - w kategorii emocjonalnego rezonowania - "Manchester by the Sea" tego roku. Jestem niebywale wdzięczny Kornélowi Mundruczó i Kacie Wéber za to, że, wpuszczając nas niejako do swojego świata, stworzyli tak sugestywny i intymny portret traumy, której efektem nie zawsze są rozwrzeszczane awantury, przemoc i nienawiść.
-
Bardzo udany zlepek wielu gatunków - thrillera, science fiction, a nawet horroru, bowiem mamy tu do czynienia i z drobnymi elementami okultystycznymi, i z wyraziście ukazaną przemocą.
-
To być może podsumowanie godne tego szalonego, na szczęście minionego już roku. Podany w z pozoru surrealistycznym sosie, mającym jednak zatrważająco wiele wspólnego z rzeczywistością, mockument twórców "Czarnego lustra" to godna uwagi produkcja, która potrafi rozbawić, ale i otworzyć oczy na kilka ważnych, globalnych spraw, zostawiając słodko-gorzką świadomość świata zmierzającego ku zagładzie...
-
Kiedyś oceniłem Mrocznego rycerza na naciąganą ósemkę, ale efekt "wow" sprzed kilkunastu lat zmienił się na efekt "meh" i obniżeniem oceny. I już nie dziwię się, że jakoś nie ciągnęło mnie w stronę Mrocznego rycerza przez ostatnią dekadę z okładem - to po prostu co najwyżej niezły film, którego fenomenu wciąż nie rozumiem. I pewnie już nigdy nie zrozumiem.
-
To dzieło o potężnym wydźwięku - oglądając znakomity film Emerald Fennell, byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak udanie zrealizowała ona trudny temat, nie popadając jednocześnie w banał i tani dydaktyzm.
-
Bardzo sprawnie skonstruowany thriller z dużą dawką podskórnego, niewymuszonego humoru.
-
Przed obejrzeniem "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" należy postawić sobie pytanie - czy oczekuję ambitnej zagadki kryminalnej na miarę zeszłorocznego "Na noże", czy może potrzebna mi solidna, momentami autentycznie zabawna, ale raczej odmóżdżająca rozrywka nadająca się idealnie na sylwestrowy seans? Tylko w tym drugim przypadku powinniście być zadowoleni.
-
Jeśli "W głowie się nie mieści" podkreślało znaczenie kształtowania się osobowości na dziecięcym etapie życia, "Co w duszy gra" robi krok dalej, stając się piękną przypowieścią sprawach ostatecznych: życiu i przeżywaniu, śmierci i odchodzeniu, samorozwoju i byciu mentorem dla innych. Tego, że Pete Docter stanie na wysokości zadania można było być pewnym, ale chyba nie każdy spodziewał się, że Co w duszy gra będzie jego najbardziej kompletnym dziełem - a tak właśnie jest.
-
Dzieło George'a Clooneya, choć zrealizowane więcej niż przyzwoicie i podejmujące ważne, niełatwe tematy, odebrałem trochę jak przysłowiowe "kopnięcie leżącego" - kolejną łyżkę dziegciu w beczce, w której w tym roku niewiele było miodu.
-
Gdy jednak odrzemy "Ma Rainey: Matkę bluesa" z kilku oczywistości, zostaną jedynie potężne kreacje Davis i Bosemana, który - podobnie jak wciąż pamiętany Heath Ledger - może wkrótce zostać kolejnym pośmiertnym laureatem Oscara. To trochę za mało, by mówić tu o wielkim kinie.
-
W czasach, gdy dobry musical zdarza się mniej więcej raz na dziesięciolecie, średnio udana produkcja taka jak Bal jest jak przysłowiowy rak na bezrybiu. Życzyłbym jednak sobie i Wam, by twórcy musicali nieco subtelniej podchodzili do warstwy fabularnej i nauczyli się operować kiczem tak, by nie przekraczać cienkiej granicy między świadomym kampem a zwykłą tandetą.
-
Niejako z definicji jest też film Davida Finchera przepięknym hołdem dla tamtej epoki kina, choć już niekoniecznie dla tych, którzy tę epokę współtworzyli - wielcy Hollywood, jak wspomniany Mayer czy Irving Thalberg, ukazani są tu jako bezduszni politykierzy, bardziej zainteresowani wpływami niż kinem.
-
Przekonał mnie nie tylko niedużą, ale bardzo istotną rolą Marcina Dorocińskiego, ale przede wszystkim Anyą Taylor-Joy, która od kilku lat jest jedną z najbardziej interesujących aktorek młodego pokolenia. I kto wie, czy dzięki produkcji Netflixa nie została właśnie numerem jeden w tej grupie.
-
Najprawdopodobniej nie zyska więc wielu zwolenników i trafi do wąskiego grona odbiorców, ale ci, którzy zdecydują się na seans, nie powinni czuć się zawiedzeni, bo to solidne, wysokiej jakości kino dla koneserów odrobinę mniej dynamicznej rozrywki.
-
Jedyne, co pozostaje w widzu po obejrzeniu dzieła Sorkina to poczucie, że obejrzało się właśnie bardzo solidnie wykonany film, w którym choć wszystko jest na miejscu, to jednocześnie brakuje ognia.
-
Opowiada o wiecznie kręcącej się spirali zła, ale w przeciwieństwie do wielu podobnych tematycznie dzieł, Diabeł wcielony czyni to w stylu godnym największych amerykańskich powieściopisarzy.
-
Wyreżyserowane przez Harry'ego Bradbeera dzieło ma wszelkie zalety przygodowego widowiska - dynamiczną akcję, ciekawą intrygę, a przede wszystkim znakomitą protagonistkę, którą chciałoby się oglądać w nieskończoność.
-
Niki Caro obrała bezpieczną ścieżkę i stworzyła dzieło widowiskowe, ale pozbawione charakteru.
-
Tak jak w tańcu, reżyser zdecydował się postawić na intuicję, a dzięki temu Ema nie sprawia wrażenia wystudiowanego dramatu rodzinnego. To film pulsujący, hipnotyzujący swym rytmem, wręcz wypływający z ekranu w takt akompaniującego tancerzom reggaetonu.
-
Czym jest "Może pora z tym skończyć": snem czy jawą? Tylko jedno jest pewne: to jeden z najlepszych filmów 2020 roku.
-
Naukowe nieścisłości, utrudniające nadążenie za historią dialogi, wyprani z emocji bohaterowie - to wszystko sprawia, że "Tenet" traktuje się bardziej jak maszynę, a nie jak tekst kultury.
-
To nie jest dzieło kompletne - są tu elementy zbędne, jest kompletnie nierówna i niedopracowana warstwa muzyczna, jest obowiązkowo wciśnięty pierwiastek politycznej poprawności, zupełnie nieuzasadniony fabularnie. Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu dane było obejrzeć slasher doskonały, pozbawiony wad i słabszych momentów! W lesie dziś nie zaśnie nikt to ze wszech miar udany projekt gatunkowy, klasyczny slasher.
-
Nie miały mnie zachwycić - a przynajmniej zachwytu nie oczekiwałem. Tymczasem całkowicie wsiąkłem w rozrysowany przez Gretę Gerwig świat, niemal czując się członkiem zwariowanego klanu Marchów.
-
Nie brakuje w Le Mans '66 momentów wzruszających, zapierających dech, ale i frustrujących, gdy bohaterowie, za których mimowolnie trzymamy kciuki, rozbijają się o mury stawiane przez korporacyjną machinę czy nieczystą rywalizację. Ale owa frustracja to jedynie jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo pochłaniającym filmem jest Le Mans '66 - prosta, może nawet nieco sztampowa, ale doskonale zrealizowana historia.
-
Nawet jeżeli wypomnimy Jojo Rabbit niezbyt nachalny, ale jednak czytelny dydaktyzm, trzeba pochwalić Waititiego za złożone podejście do niełatwego tematu.
-
Choć w 1917 nie brakuje pewnych scenariuszowych niedoskonałości, to najpełniejsze kinowe przeżycie, jakiego doświadczyłem od bardzo długiego czasu.
-
Nie do końca rozumiem skrajnie negatywne opinie na temat filmu Abramsa - jak gdyby spodziewano się po nim jakiejś wywrotowości, nagłego odświeżenia sagi i całego gatunku, zrewolucjonizowania sposobu, w jaki patrzymy na Gwiezdne wojny. Nic takiego się nie stało i nie miało się stać - wszak to zwieńczenie kasowej serii, której największą zaletą było to, że pozwalała nam poczuć się w rozległych światach tej space opery jak w domu. I dokładnie to robi Skywalker. Odrodzenie.
-
Zmarnowano tu kolosalny potencjał - szkoda tym bardziej, że dobrego kina akcji nie ma dziś zbyt wiele. Netflix zalicza kolejną wpadkę na wysokobudżetowym polu, ale tak naprawdę trudno było spodziewać się, że sukces zapewni im od dawna karykaturujący samego siebie Michael Bay...
-
Warto było na Jokera czekać - to kino dojrzałe, przemyślane, rezonujące w świadomości widza jeszcze na długo po seansie. I nawet gdyby komukolwiek z Was miało nie spodobać się w nim nic poza Joaquinem Phoenixem, jego kreacja to wystarczający powód, by na dwie godziny wniknąć w chory świat Arthura Flecka.
-
Cała historia zanurzona jest zaś w aurze filmu psychologicznego, w którym bohaterowie zdają się nigdy nie zdradzać swej prawdziwej natury - dzięki temu Parasite jest filmem nieprzewidywalnym, zaskakującym, skrywającym warstwy, których odkrywanie stanowi największą frajdę. Joon-ho Bong potwierdza, że jest dziś jednym z najciekawszych filmowców nie tylko w Azji, ale w całym światowym kinie.
-
Ten film ma znikome "replay value". Regularnie wracam do wielu scen z filmografii Tarantino. W przypadku Pewnego razu w... Hollywood naprawdę nie widzę tego potencjału.
-
Ogromny zawód głównie dlatego, że dotychczas Quentin Tarantino znany był z doskonale napisanych historii i bohaterów - w końcu to właśnie za scenariusze do Pulp Fiction i Django otrzymał swoje 2 Oscary! Swoim najnowszym dziełem zdecydowanie idzie pod prąd, ale nawet jeśli świadomie wybrał tę "pływającą" formę, ja tego zupełnie nie kupuję.
-
Nowa wersja opowieści o drodze Simby na tron króla dżungli jest zrealizowana w sposób szalenie precyzyjny, ale zbyt wykalkulowany, by stać się dla dzisiejszej widowni tym, czym animowany Król Lew był dla mnie i reszty dzisiejszych trzydziestolatków.
-
Mimo tego braku zdecydowania w postawie głównej bohaterki, Słodki koniec dnia jest filmem, który wyróżnia się na tle innych polskich produkcji. Czym? Nieoczywistym aktorstwem, natchnioną realizacją i ważną, wykraczającą poza ramy naszego kraju tematyką.
-
Niezwykle inteligentny, świetnie napisany i zagrany, mogący przynieść ukojenie wielu innym zbłąkanym duszom. Co ważniejsze, hiszpański mistrz nie rozmienia się na drobne - jak można było myśleć jeszcze kilka lat temu - lecz konsekwentnie redefiniuje swój styl, a przy tym wciąż nie zapomina o umieszczaniu w swych filmach tego unikalnego pierwiastka, który zwykłem nazywać "duszą Almodóvara".