Jakub Koisz
Krytyk-
Jest tym, czego fani animacji potrzebowali: bezpretensjonalną, udaną rozwałką, która utrzymuje ducha oryginału.
-
To zadziwiające, jak bardzo po zwiastunie chciałoby się znielubić ten film, a finalnie okazuje się czymś szczerym, robionym po swojemu, nie zapatrzonym w tanie gusta.
-
Żadna to nowa jakość, a jedynie łatka aktualizująca poprzednika. Za mało.
-
Jeden z najlepszych filmów roku. Fenomen takiego kina polega na tym, że idzie pod prąd i naprawdę dobrze, że zbiega się z polską premierą kolejnego męczenia franczyzy zatytułowanej Star Wars.
-
Baldwin oddał honor kolegom w najlepszy z możliwych sposobów.
-
I chyba po kilku litrach tego lukru, okraszonego wesołą, bardzo prostą, ale świetnie współgrającą z kolorowymi obrazkami muzyką, widz porzuca nadzieję, że czeka go podróż w głąb siłacza, który samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z Afryki do Ameryki Południowej wyłącznie dzięki sile mięśni.
-
Warto jednak obejrzeć Tulipanową gorączkę z powodu ciekawego wyboru obsadowego, ładnych zdjęć oraz namacalnego, aktualizującego również wydźwięk powieści napięcia erotycznego. W pewnym momencie można się zgubić, komu w tej komedii omyłek tak naprawdę kibicować, ale przekaz chyba zaakcentowano wystarczająco dobrze: za pożądanie czasami płaci się z lichwiarskim procentem.
-
Przepięknie sfilmowane kino, pełne reżyserskiej pewności siebie, oparte na kilku twarzach oraz prostym pomyśle wyjściowym. Chyba symptomatyczne dla całej twórczości Coppoli: rzemieślniczo świetnie, emocjonalnie niedopowiedziane, a przede wszystkim o kobietach i mężczyznach w ciągłym uścisku.
-
Mamy tutaj elementy baśni zmiksowanej z teatrem, gry komputerowej o zagubionym w magicznym świecie protagoniście oraz horroru. Jednocześnie warto myśleć o tym filmie jako metaforze zrzucania skóry, opowieści o rytuałach przejścia oraz uświadamianiu sobie, że nawet jeśli nasza głowa zakleszczyła się między światami, to nigdy nie będziemy w jego centrum.
-
Jest w tym filmie coś uroczego, wzruszającego, prostego, ale intuicyjnie "w punkt", bo o kotach twórcy muszą wiedzieć sporo. Wespół z wpadającą w ucho muzyką oraz świetnymi zdjęciami, które prowadzą nas od chodnika, do kręconego z dronów nieba nad Stambułem, tworzy uniwersalną opowieść o niezależności i archetypach.
-
Niepokojące, oryginalne, wyciszone kino.
-
Warto przyglądać się Ahmadowi, bowiem niewątpliwie dobrze składa tutaj elementy podpatrzone u innych i dowodzi, że warto próbować objąć za pomocą kina gatunkowego ten skomplikowany świat, całkiem nam bliski.
-
To kino religijne dla mas, ale i autorskie, to kino o naiwności, ale też i pozbywaniu się złudzeń. Ciekawe, odważne, a wszelkie razy przyjął na siebie tylko i wyłącznie reżyser, przez co warto pochwalić te małe znamiona ofiarności.
-
Dobre, pełne kolorów kino superbohaterskie, zrobione od linijki, trochę przydługie, lecz traktujące widza z szacunkiem. Niewiele tutaj minusów oprócz pozostawienia wrażenia, że powtarzana jest nam ta sama historia wpisana w nieco inny niż zazwyczaj kontekst.
-
Jest wyjątkowo wyciszoną rozrywką jak na standardy panujące w science fiction, momentami wręcz opowiada historię za pomocą ciszy, pomruków, ekspresji twarzy, postaw ciała małp. Efekty specjalne dążą do tworzenia ekosystemu zbliżonego do kina postapokaliptycznego zamiast widowiskowej eskalacji wojennej, a muzyka przechodzi od cieplejszych do ponurych, pesymistycznych tonów. To dobrze. Te małpy potrzebowały epilogu właśnie w takim stylu.
-
To jeden z najgłupszych i najbardziej chaotycznych obrazów kinowych tego roku, ale jest coś wysoce niesmacznego w ostentacyjnym traktowaniu go jako kina niewartego uwagi, szczególnie wśród recenzentów, bo jako przykład rozrywki eskapistycznej do granic możliwości to ciekawe studium gatunku.
-
Siłą debiutanckiego obrazu Oldroyda nie jest ani średnio zapadająca w pamięć muzyka, ani złowieszcze, zmrożone w statyczności kadry, ale właśnie tytułowa rola powiatowej Lady Mackbet.
-
Kino Wrighta trudno podsumować jednym zdaniem, ale uwaga, uwaga, spróbuję i wybaczcie, jeśli nie odda to w pełni tego, czym ten film jest: to nastoletnia wersja Bonnie i Clyde ze słuchawkami różowego iPoda w uszach i samochodem, który nie lubi schodzić z piątego biegu.
-
Spełnia obiecaną przez zwiastuny rolę - energetyzuje, korzysta ze stylistyki gier komputerowych, wypełnia czas akcją i w tym wszystkim przemyca sporo informacji o współczesnych Brytyjczykach.
-
Po seansie może zdarzyć się tak, że pytasz osobę siedzącą obok w kinie, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem, co tę postać napędza, o czym marzy oraz jak ma na imię. Więcej tu biegania niż strachu, więcej ekspozycji niż przygody.
-
Produkt, który choć utrzymuje się na wodzie dzięki energicznemu machaniu łapami, to jego styl pływania zostawia wiele do życzenia.
-
Jest coś jednak w tym filmie, co nie pozwala go znielubić, a ten eter unosi się wokół głównej bohaterki.
-
Jeśli Szatan kazał tańczyć wywoła kontrowersje - na co jest oczywiście przemyślany już na etapie promocji - jedno jest pewne: szatan wprawdzie kazał reżyserce tańczyć, ale nie pochylać się przed kimkolwiek, bowiem to kino niepokorne, punkowe, transowe i niebezpieczne.
-
Choć twórcy wciąż piłują najwyższy bieg, daje się to oglądać, silnik warczy jak trzeba, a bak z paliwem wciąż jest pełny.
-
Słowiańskie wierzenie zostało zmielone i niewiele ma wspólnego ze źródłem, a co gorsza w tym pasztecie nie czuje się nawet kurzych nóżek, a co mówić soczystego mięsa, jedynie scenariuszową watę i reżyserskie trociny.
-
Choć klasykiem cyberpunku nie zostanie, skutecznie przypomina, że anime Ghost In The Shell słusznie okrzyknięto królem gatunku.
-
Było mnóstwo dróg, które obrać mogli twórcy, a w ogólnym rozrachunku wydaje się, że postanowili spróbować wszystkich i w konsekwencji żadnej.
-
Kong rządzi, Kong bije. I bardzo dobrze.
-
Bracia Węgrzyn zapomnieli, że serwują nam opowieść jadącą na ciągłym, intymnym, nieznośnym zbliżeniu, a katastrofa następuje wtedy, gdy chcemy, aby jakaś twarz zniknęła z ekranu. Nie winiłbym jednak za to jedynie aktora, ale właśnie - koncept, który przerósł również możliwości scenopisarskie.
-
Krwista opera, wystylizowana, ale świadoma każdej swojej sekundy, a przede wszystkim: posiadająca świetny rytm.
-
Fascynujące jest w LEGO BATMAN: FILM to, że emocjonalny, złośliwy, skąpany w mroku Człowiek Nietoperz rodem z teledysków The Cure jest... najlepszym ekranowym wcielenie herosa od dawna.
-
Lee Hancock udowodnił już swoim kinem, że umie rysować słodkie epoki, a tak duża dawka cynizmu to wciąż w jego rękach nowe narzędzie. W pewnym momencie, jeśli intelekt odpowiednio przerabia nam to, co dzieje się na ekranie, pozostaje jednak uczucie bezsilności wobec procesów, którym poddani zostali bracia McDonald. I w tym tkwi moc tego obrazu: to elegancki gość, który jednak zostawia błoto na dywanie i kilka pytań, które trudno wytelepać z głowy.
-
Wiarygodny psychologicznie film, choć niekiedy za bardzo dramatycznie duszący szyję protagonisty, utrzymany w rytmie rn'b i gangsta rapu, z nieco rozczuloną nad "chwilami" kamerą, ale bez większych flegm. Powoli odkrywana tajemnica męskiego serca, która pod koniec zostawia widza z poczuciem czystej cudowności.
-
Milutkie dla oka kino, ze skoczną muzyką wprost z lat osiemdziesiątych. Aktorstwo nieco kuleje, ale świadomego gatunkowo dzieła nie widziałem od bardzo dawna.
-
Otóż widzowie siedzący w gatunku nie tylko będą pamiętać, że taki film powstał, ale również - wracać do wielu jego elementów z nieskrywaną radością.
-
Rzecz ciekawa, trzymająca w napięciu, ale odległa od świata niczym zeszłoroczna notatka prasowa.
-
Ciągłe napięcie oraz cisza, będąca również przestrzenią działań niewidzialnego bytu, tworzą atmosferę, przez którą sami, na długo po seansie, obserwujemy swój pokój. Z atawizmami nie wygrasz. Z syndromem sztokholmskim możesz.
-
Wciąż zadziwia zuchwałość reżysera, który przekroczył już próg dzielący pisarstwo od reżyserii, a coraz bardziej zbliża się do kolejnej granicy. Tej dzielącej sprawnego reżysera od świetnego reżysera.