-
Intryga trzyma w napięciu, atmosfera jest odpowiednio gęsta, ukrywane tajemnice są szczelnie chronione. To próba rozliczenia się z przeszłością, oprawiona porządnym aktorstwem, mroczną muzyką oraz stylowymi zdjęciami przyrody niczym z National Geographic.
-
Z jednej strony dostajemy zatem spojrzenie na Chiny oczami imigrantów, z drugiej - obraz Ameryki z perspektywy rdzennych Chińczyków. Co więcej, do tego zderzenia Wschodu z Zachodem dochodzi jeszcze wątek wnuka z Japonii, pozwalający unaocznić różnice w obrębie samej kultury azjatyckiej. Film zostawia nas z tymi pytaniami i w tym także tkwi jego siła.
-
Szczere, nienachalnie zabawne kino drogi, może nieco naiwne, ale wymykające się ckliwości. Uwierzcie mi na słowo i poczujcie tę bliskość człowieka z człowiekiem. Tercet LaBeouf-Gottsagen-Johnson, tak naturalny w kontraście do fabularnego tła, wykreował pozbawioną grama fałszu i zbędnych napięć relację napędzaną poruszającą czułością.
-
Od samego początku do napisów końcowych widzowie mogą poczuć się jak podczas uczestnictwa w sztuce teatralnej, nie muszą martwić się o brak zastanawiających kwestii dotyczących prowadzonego na ich oczach śledztwa czy o niedobór powodów do wybuchu śmiechem. Na noże pretendować może do czołówki najlepszych filmów roku 2019.
-
Trafiają się również momenty patosu, irytujące zachowania Davida i jego nieporadność życiowa. Uważam, że największym jednak minusem filmu jest fakt, że Hersa nieumiejętnie wyważył radość i łzy, a do tego bezskutecznie próbował dodać otuchy i nadziei.
-
Z całą pewnością nie jest najlepszym film w karierze Tarantino, ale i tak stał się jedyną w swoim rodzaju opowieścią o zwykłych ludziach w tym cudownym świecie. Z pozoru skąpana w słońcu baśń, a w rzeczywistości zwykła pocztówka z ziemskiego "raju", gdzie mieszkają sami głupcy, którzy swoje sny chcą wprowadzać w życie i nie boją się o nich marzyć.
-
Łapie za serce, bowiem dawno nie widziałam by ktoś tak pięknie i bez patosu mówił o jednostce i kresie twórczym. Wycofany i wyciszony obraz zachwyca.
-
Ostatecznie wybrałam się na "W deszczowy dzień..." z nadzieją, że zobaczę film draczny i czarujący. Niestety okazał wymuszony, a nawet pretensjonalny. Większość błędów tkwi nie w scenariuszu, lecz jego egzekucji.
-
Reżyser zabiera nas do emocjonalnych stanów bohaterów. Właściwie nic nie zostaje tu wypowiedziane na głos: romans matki, świadomość, że jej syn o wszystkim wie, uczucie chłopaka do przyjezdnej dziewczyny, przemoc seksualna. Wszystko, co najważniejsze wybrzmiewa między słowami: w najdrobniejszych gestach, nieoczywistych zbitkach montażowych, rekwizytach i piosenkach.
-
Wbrew pozorom, taki film zrobić jest niezwykle trudno. Wszystko można bowiem uprościć, przesłodzić, sprawić, że całość przestaje być szczera. Reżyser zachowuje jednak odpowiednie proporcje, udanie łączy wszystkie składniki i najwyraźniej ma sporą wprawę w mieszaniu.
-
Wzbraniam się przed filmami o sportowcach, jak tylko mogę. Z prostego powodu: więcej razy mnie zawiodły, niż przyniosły audiowizualne doznania. Ile można oglądać, że ktoś się stara, poddaje, trener pokazuje lepsze życie i w końcu osiąga sukces? "Córka trenera" to zupełnie inne kino. Sport jest tylko tłem do pokazania relacji.
-
Blask cechuje właśnie rzadka delikatność. Subtelność nie prowadzi jednak do obojętności. Film pozwala znaleźć się blisko bohaterów, przeżywać ich emocje. Również w ten sposób ożywia miłość do kina - sztuki, do której istoty należy dzielenie się i którą dzielić się trzeba zawsze!
-
-
Wyważona opowieść. Świetnie naszkicowana relacja matka-syn łapie za serce.
-
To już było! Nie czeka nas dobre tempo i spora dawka humoru. Film nie wpasował się w konwencję i nawet na chwilę nie wbił się w rytm, emocje oraz rozrywkowy wydźwięk, który sprawia, że jest to dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie. Już po drugim rozdziale, a jest ich pięć, spoglądałam na zegarek...
-
Niecodzienny, zaskakujący i kompletnie zbijający z tropu koncept. Doceniłam psychologiczną subtelność, budowanie dramaturgii i niespieszną pracę kamery. Przez blisko 90. minut nie sposób choćby na moment oderwać się od przedstawionej historii. "Ága" to ujmująca, uniwersalna przypowieść o ludziach, dla których obecność kogoś bliskiego jest ważniejsza niż smartfony, internet i wszędobylski zgiełk.
-
Dziękuję za spójne trio w wykonaniu: Kolak - Kuleszy - Dębskiej. I w sumie tyle... Zamiast dotkliwego wstrząsu serwuje sugestię komediowości i elementy satyry. Wszystko podane w sposób przystępny dla widza. Uświadamia, nagłaśnia problem, jednakże mnie nie skłania do namysłu, a tym bardziej nie pozostaje w pamięci.
-
Dziękuję za ten film i emocje, które buzowały we mnie na długo po seansie.
-
Nie uznaję tego filmu jako arcydzieła, ale dostrzegam jego piękno. Bowiem "Roma" to porywający dialog pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, tradycją i innowacją. W efekcie, Cuarón połączył kino mocno artystyczne z "efektem Netflixa", oferując widzom doświadczenie "masowej intymności".
-
Mały wielki film, gdzie każdy gest, mimika oraz cisza, stanowią, że widz zostaje przewiercony od środka wnikliwością i nieprzewidywalnością.
-
W prosty wizualnie sposób ukazuje w skali mikro cały problem: nieumiejętność odnalezienia się w nowych-starych warunkach, strach przed najgorszym i wzrastającą niepewność, która ciągle jej towarzyszy. Życie na pół gwizdka. Niezwykle cieszę się, że Polacy tworzą takie kino!
-
Widz będzie podskórnie czuł, że to miłość niemożliwa: pozornie różni ich wszystko, od zaplecza emocjonalnego, statusu społecznego po marzenia. Łączy muzyczna wrażliwość, dzięki której przenoszą się w inny wymiar. Pytanie czy dźwięki będa na tyle silne, że związek przetrwa? Dalsza, pełna wzlotów i upadków historia protagonistów niejednego z nas doprowadzi do wzruszenia.
-
Ponownie Adaś Miauczyński jest uosobieniem frustracji oraz przywar Polaków. Tym razem Koterski idzie o krok dalej. Podczas seansu "7 uczuć" nie będziecie zrywać boków jak w przypadku "Dnia świra". Zakładam inne emocje: wzruszenie i refleksję nad własnym życiem. Czy to źle? Pierwsza scena filmu, ukazująca dojrzałego Adasia u psychologa, gdzie podsumowuje swoje utracone życie już sugeruje nam, że łatwo nie będzie.
-
Nie ma tu jednowymiarowych portretów, łatwych rozwiązań i miłosnych uniesień na ekranie. Klasyczna historia, bez fajerwerków, ale z nutką nadziei na lepsze jutro. Na koniec wakacji jak znalazł!
-
Podczas tego filmu następuje swoista edukacja widza, język filmu zostaje przełożony na język psychologii, a uczestnik seansu uczy się odróżniania zawartych w medium faktów i mitów dotyczących zjawisk społecznych, czy lepszego rozumienia wpływu artystycznej wizji na tworzenie obrazu siebie i świata.
-
Mogłabym się czepiać szczegółów, tylko po co? Świetnie skonstruowany scenariusz i zabieg kamery "na plecach" bohatera trzyma uwagę widza od początku do końca seansu. Spodziewałam się komediodramatu, a otrzymałam dramat psychologiczny w najczystszej postaci.
-
Macie czasami tak, że po dosłownie dwóch/trzech kadrach wiecie, że ten film odmieni Wasze spojrzenie na niektóre elementy z życia? Tytuł poniższej recenzji powinien nosić nazwę: Dotknąć niemożliwego. A jak do tego dochodzą takie momenty, że czujesz się podobnie przeźroczysta, wydźwięk jest podwójny.
-
Reżyser zaserwował nam żółwie tempo rozwoju akcji, bez zbudowania napięcia i porcjowania emocji. Scenariusz również kuleje. Postaci są szablonowe, dialogi nienaturalne, ale historia przewidywalna. Nie mogłam również utożsamić się z bohaterką. I tutaj nie chodzi o jej "lodowate" wnętrze. Bardziej o brak zaangażowania reżysera w to, by widz mógł ją lepiej poznać. Kuriozalne sytuacje i defekt zwrotów akcji to chyba największe minusy obrazu.
-
Jedna noc, kilka wątków i rosnące napięcie. Film, siłą rzeczy, jest wyjątkowo spójny - zarówno fabularnie, jak i stylistycznie. Pomimo jedności czasu, miejsca i akcji nie ma jednak mowy o teatralności, która rzadko sprawdza się na wielkim ekranie.
-
W doskonały sposób pokazuje, że kino, gdzie przemoc jest głównym narratorem, a raczej paliwem zdarzeń nie musi być dosłownie krwawą jatką. Tutaj mamy przykład kina artystycznego wręcz poetyckiego. Symfonia grozy, pełna groteski, zgrabnie łącząca się z kinem przemocy.
-
Kino na pewno specyficzne i nie każdy się tutaj odnajdzie. Dałam skraść syrenom swoje serce. Ogromnie cieszę się, że polskie kino w takim wydaniu powstaje, a młodzi twórczy lubią eksperymentować.
-
W filmie "Kwiat wiśni i czerwona fasola" jedzenie ulega uczłowieczeniu. Dorayaki symbolizuje skrajne natężenie cierpienia, połączonego z wykluczeniem społecznym, jakiego doświadczyła Tokue. Reżyserka splata metaforykę jedzenia i zdrowia w jeden wspólny wymiar egzystencji i spełnienia.
-
Świetne, uniwersalne, energetyzujące kino!
-
Jest dowodem na to, że dobra fabuła, świetne wyczucie tempa akcji i ogromna wrażliwość w tonowaniu napięcia są po stronie twórców.
-
Potężna, podszyta ironią depesza od dorosłego, choć przefiltrowana przez mit dzieciństwa. Fenomen takiego kina polega na tym, że idzie pod prąd. Oglądając film nie masz poczucia, że ktoś udaje.
-
Świetne zdjęcia i spójna muzyka powodują, że jest on bardzo poprawnie zrealizowanym kinem. Tyle tylko, że niczym nie wyróżniającym się. Tak czy inaczej oglądamy blisko 120 minutowy dramat bez spięcia i nerwów, że wydaliśmy x zł na bilet.
-
Głęboko poruszający i skłaniający do refleksji.